Rozdział 2 | nieznajomy

59 10 5
                                    

Do moich oczu napłynęły łzy, jak tylko po raz kolejny jeden z mężczyzn uderzył o drzwi. Trwało to już tak dobre dwadzieścia minut.
Katherine tylko siedziała na podłodze i myślała. O czym? Też chciałabym wiedzieć.
-Kath, co robimy? - spytałam.
-Możemy tylko siedzieć i czekać. Ucieczka nie wchodzi w grę. Powinniśmy już otwierać. Może któryś z ludzi zauważy, że coś jest nie tak...?
Może ma rację, pomyślałam, przecież nasza kawiarnia jest w miarę popularna... Codziennie miała wiele klientów.
-Może. -mruknęłam.
Chciałam jej wygarnąć, że to wszystko jej wina. Nawet w regulaminie pisze, że nie wolno otwierać przed otwarciem kawiarni. Będziemy miały przejechane u pani Rose, czyli kierowniczki tej kawiarni.
-Będziemy mieć przejechane! - skrzywiłam się.
Moja towarzyszka mruknęła potwierdzająco. Widać było, że jest przybita - doskonale sobie zdawała sprawę, że to wszystko jej wina. I dobrze. Zasłużyła sobie.
-Przepraszam, Mia... - powiedziała Katherine - Nie powinnam była otwierać tym dwóm debilom.
Ogarnęły mnie przez chwilę wyrzuty sumienia. Przecież każdy inny mógł popełnić ten sam błąd.
Nagle Katherine wyprostowała się.
-Ej, słyszysz? - zapytała.
Zaczęłam nasłuchiwać.
Dwójka mężczyzn zaczęła się kłócić. Wyraźnie poznałam ich po głosach. Doszedł jeszcze trzeci głos - melodyjny, z pięknym, ale dziwnym akcentem.
Potem usłyszałam tylko odgłos uderzenia, ciało padające na ziemię kroki kogoś, kto podchodzi do drzwi od łazienki, gdzie ja i Katherine byłyśmy ukryte.
Poczułam, jak kręci mi się w głowie.
Doznania dzisiejszego dnia sprawiły, że miałam dość. Przed moimi oczami zaczęły pojawiać się czarne plamy.

Mówisz tak, bo tobie w życiu się nic nie udało. Jesteś nikim!

Ciemność zaczęła do mnie się zbliżać jeszcze bardziej.
Poczułam, jak ktoś łapie mnie za rękę. Nie obchodziło mnie kto to jest. Dotyk ten, nie przyprawiał mnie o dreszcz.

Jesteś nikim!

Jak tylko te słowa przeszły mi przez głowę, oddałam się rozkoszy jaką jest ciemność.

***

-I tak, wezwałem na wszelki wypadek karetkę. Muszą jej zmierzyć ciśnienie, czy jakieś tam inne bzdety. Formalność.
Zaczęłam powoli otwierać oczy. Czy mi to wychodziło? Chyba tak. Obraz nadal miałam rozmazany.
Nade mną siedział, lub klęczał chłopak. Nie umiałam określić, ile ma lat. Miał czarne jak smoła włosy. Jego oczy były czarne. Zatopiłam się w nich, jak w morzu.
-Mia!
Nie musiałam nawet patrzeć w stronę, skąd dobiegał okrzyk mojego imienia bo już wiedziałam, kto to powiedział.
-Matko boska, ty żyjesz! - Katherine złapała mnie za rękę.
Zaczęłam już całkowicie odzyskiwać zmysł wzroku, oraz ruchu - wcześniej nie mogłam się ruszyć.
Podniosłam się do pozycji siedzącej. Nieznajomy podtrzymał mnie, jakbym bał się, że upadnę. Żałosny.
Skóra na moich plecach, pod jego palcami paliła żywym ogniem.
-Puść. Mnie! - syknęłam i tym samym wyrywając mu się.
Czarnowłosy zaśmiał się.
-Ej, mała, chciałem ci tylko pomóc. W każdym bądź razie, jak się czujesz? - spytał.
Jak się czuję? Nie wiem. Roztrzęsiona. Zła. Przestraszona. Zaskoczona. Zirytowana. Mogłabym wymieniać całymi dniami, dlatego pominęłam odpowiedź ja to pytanie.
Przyjrzałam się za to mojemu... wybawcy?
-Nie było cię wtedy w kawiarni. - to było stwierdzenie faktu, a nie pytanie.
-Nie. Nie było mnie tam. - zgodził się ze mną - Usłyszałem krzyk i walenie, więc podeszłem do drzwi. Zobaczyłem, że drzwi są otwarte, a w środku jest dwóch czubków. To wszedłem i im przywaliłem. Koniec historii.
No tak. To by się zgadzało.
-Jest już właścicielka kawiarni. - oznajmiła ze zgrozą Katherine - I policja, oczywiście. Chociaż ja i tak obawiam się bardziej pani Rose, niż całej naszej armii. Ba! Całej armii świata!
Trzech policjantów podeszło do mnie. Nieznajomy chciał mi pomóc wstać, ale poradziłam sobie sama.
-Jak ma pani na imię? - spytał jeden z nich. Nie miał włosów, był bardzo wysoki, ale szczupły.
-Mia. Mia Davies. - odpowiedziałam - W mojej torebce jest dowód osobisty.
Szybko po niego pobiegłam, cudem się przy tym nie wywalając. Podałam go policjantom.
-Wszystko się zgadza. Jest pani gotowa zeznawać? - spytał drugi.
Miał blond włosy, sięgające do ramion. Były one proste, rzadkie i tłuste. Jego orzechowe oczy świdrowały mnie wzrokiem.
-Em... - nie wiedziałam, co powiedzieć.
-Czy to naprawdę konieczne? - spytała nagle Katherine i objęła mnie ramieniem - Mia jest naprawdę zmęczona, widać to po niej. Zresztą, ona i tak zemdlała i niewiele pamięta... Ja wiem dużo więcej, dlatego mogę z państwem pojechać na komendę. - zaoferowała się.
Czyżby chciała mi wynagrodzić to, że przez ze mnie, znalazłyśmy się w tej, dość nieprzyjemnej sytuacji? Jeśli tak, to wielkie brawa, udało jej się.
-Katherine ma rację. - poparł ją chłopak w czarnych włosach - Zaprowadzę Mię do domu.
Co? Tego nie było w planie... Nie miałam najmniejszej ochoty, żeby ten ktoś mnie odprowadzał. Jednak tym bardziej nie zamierzałam spędzić paru godzin na komendzie z policjantami i odpowiadać na bezsensowne pytania.
-D-dzięki... - udało mi się wyksztusić.
Policjanci jeszcze przez jakiś czas się opierali, ale w końcu pozwolili mi odejść. Jeden z nich - ten pierwszy - dał mi swoją wizytówkę, żebym mogła się z nim kontaktować.
Za cholerę chciałam uniknąć spotkania z panią Rose. Jeszcze nie chciałam zginąć. Kiedy będę chciała popełnić samobójstwo, to do niej pójdę.
-Nie musisz mnie odprowadzać pod same drzwi. - oznajmiłam. Miałam szczerze w dupie, czy go to uraziło, czy nie - w końcu, jakby nie było, mi pomógł.
-Wiem. Ale chcę cię odprowadzić. Takie hobby. - odparł z anielskim uśmiechem.
Musiałam przyznać sama przed sobą - nieznajomy był anielsko przystojny.
W tym samym momencie popatrzył na mnie spod rzęs. Odruchowo się zarumieniłam, na co on się zaśmiał.
-Jak masz, tak właściwie na imię? - spytałam.
-O! Pani Lód w końcu jest przyjazna! Mam na imię Aiden. - przedstawił się.
Przez chwilę zastanawiałam się, czemu nazwał mnie Panią Lód, ale dotarło do mnie, że nie byłam dla niego miła, dlatego mu się nie dziwię.
Postanowiłam to naprawić.
-Przepraszam za tamto. Byłam zdenerwowana. - powiedziałam.
-Nie ma sprawy. Rozumiem, Mia. - odpowiedział.
-Dziękuję ci, za to, że mi pomogłeś.
-Nie ma sprawy.
-Mówię serio.
-Ja też.
Zapadła cisza. Żadne z nas nie wiedziało jak zacząć - a właściwie kontynuować - rozmowę.
-Te typy nic wam nie zrobiły? - spytał się, wyraźnie zmartwionym tonem.
-Nie, nie musisz się martwić. Było, minęło. - odpowiedziałam.
Bywałam już w znacznie gorszej sytuacji, pomyślałam.
-Nie o to chodzi. Zemdlałaś, na moje oko z nerwów. - zauważył.
-Pokłóciłam się rano z bratem. - wyjaśniłam zgodnie z prawdą.
-O co? - zapytał wyraźnie zaciekawiony.
Zastanowiłam się, czy powiedzieć mu prawdę, czy nie. Aiden wydawał się miłym chłopakiem. Nie musiałam się go obawiać.
Widząc moje zmieszanie, Aiden szybko powiedział:
-Nie musisz mówić, jak nie chcesz.
-Nie, spoko. Odezwał się do mnie bardzo... Nieładnie. - dotarliśmy już pod drzwi mojego domu, jednak ja nie chciałam się rozstawać z nim - Chcesz wejść do środka?
-Jeśli to nie będzie problem... - wyraźnie się wahał.
-Żaden problem. Dzięki tobie i Katherine, skończyłam wcześniej pracę. Nie mam co robić sama.
Na szczęście Aiden się zgodził. Zaprosiłam go do salonu. Zrobiłam mu herbatę. Dla siebie mocną kawę.
-Dziękuję. - powiedział, gdy mu podałam filiżankę gorącego napoju.
-To co ci powiedział? - Aiden wszedł na tor poprzedniego tematu.
-Powiedział: Mówisz tak, bo tobie w życiu się nic nie udało. Jesteś nikim! - mówiąc to, próbowałam naśladować ton głosu Homera.
-Jezu! Co ty mu powiedziałaś wiedźmo? - zaśmiał się.
-Że musi chodzić do szkoły, żeby udać się na porządne studia, a potem miał stabilną i dobrą opłacaną pracę. Wkurzył się, że wtrącam się w jego życie. A ja się tylko o niego martwię.
-To się nie martw. - doradził - Nie jesteś jego matką. Nie jesteś za niego odpowiedzialna. Daj mu spokój. - powiedział i upił łyk zielonej herbaty.
Zamilkłam. Zgodnie z prawem, ja byłam za niego odpowiedzialna. Byłam jego opiekunem prawnym. Ale walić prawo. Martwiłam się o niego. Moje życie było przejebane, ale jego nie musiało takie być.
-Ty jesteś jego matką?! - krzyknął zaskoczony Aiden.
Odpowiedziałam śmiechem.
-Nie głupku! - dalej się śmiałam - Ja mam dziewiętnaście lat!
-To czemu tak się martwić? - spytał.
Mam w dupie. Raz kozie śmierć.
-Po śmierci rodziców... Ja przejęłam opiekę nad Amy i Homerem...
-Sekundka... Tych diabłów jest dwójka?! Rany boskie, współczuję Mia.
Uśmiechnęłam się. Jeszcze nigdy nie usłyszałam pod moim adresem słowa "współczuję". Jeszcze to było takie szczere...
-Spoko. Jak zmarli twoi rodzice? - Aiden był wyraźnie zaintrygowany.
-Tata zmarł jeszcze przed moimi narodzinami. Mama ponownie wyszła za mąż, za Chris'a. Kiedy miałam osiem lat, urodzili się Homer i Amy. Bliźniaki. Kiedy miałam czternaście lat, mama zmarła... - Aiden zobaczył, że się waham, więc delikatnie dotknął mojego policzka, na co ja, odskoczyłam jak oparzona.
Zawstydziłam się, ale Aiden nie był urażony. Wręcz przeciwnie! Na jego twarzy zobaczyłam skruchę.
-Nie musisz dalej mówić. - powiedział łagodnie.
Za późno. Byłam już w transie.
-Chris zaczął pić...
-Mia...
-C-co dziennie mnie bił i gwałcił, jak tylko miał siłę. Bliźniaków ignorował.
-Mia... Nie musisz o tym mówić, jak nie chcesz. - przerwał mi.
-Nie ma sprawy. Chcę to powiedzieć. Trwało to cztery lata. Na szczęście od szesnastego roku życia, znalazłam pracę. Rozdawałam ulotki, ale zawsze byłam o parę godzin mniej w domu. Dlatego bliźniaki mnie nienawidzą. A ja chcę dla nich dobrze...
Dalej już nie byłam w stanie mówić. Zaczęłam płakać, ale tak histerycznie. Kątem oka, zobaczyłam, że Aiden chce mnie objąć, ale w ostatniej chwili się powstrzymuje.
-Już dobrze. Jestem pewien, że cię nie nienawidzą. Po prostu nie chcą, żebyś ich zostawiła, tak jak Chris. Chcą pokazać, że mają cię gdzieś, ale nie za bardzo wiedzą, jak mają się za to zabrać. Nie płacz Mia. Wiesz? Płacz ci nic nie da.
Słuchając jego przyjemnego głosu, zaczęłam powoli zasypiać. Ostatnie, co pamiętam, to głos Aidena.

Tak. Śpij. Jutro, już będzie tylko lepiej.

Milczenie TOM 1Where stories live. Discover now