Rozdział 3

1.4K 49 2
                                    

Zgodził się. Tak bardzo się cieszę. Mój brat się zgodził. Uwolnie się od tej wiedźmy.

Łzy szczęścia spływały mi po policzkach. Pierwszy raz od dłuższego czasu naprawdę się cieszyłam. Po przeprowadzeniu rozmowy z moim bratem od razu napisałam do przyjaciółki.

Do: Laura

Zgodził się. W końcu ucieknę. Tak bardzo się cieszę Laura.

Od: Laura

OMG!!! Cieszę się twoim szczęściem, ale jednak będzie mi Cię brakować. Dawaj znać na bieżąco!! Kocham!❤

***

Zaraz po zakończeniu krótkiej rozmowy z Laurą wzięłam się za pakowanie. Będę tęsknić za tym pokojem. Mimo, że działo się w nim dużo krzywdy jednak był mój.

- Lor? Mogę wejść? - spytał brat.

- Jasne, wchodź. Co tam?

- Wiesz, że mimo wszystko mama będzie musiała Cię odwiedzać? Będziesz częściej zostawała sama, bo cóż, moja praca nie ma możliwości roboty zdalnej.

- Jasne, wszystko rozumiem.

- Został miesiąc szkoły, więc nie widzę sensu przepisywania Cię do szkoły w moim mieście. Natomiast tym razem będziesz chodzić do szkoły prywatnej. Nie mam pojęcia co rodzice sobie myśleli zapisując Cię do szkoły publicznej. Musisz się, w każdym bądź razie przygotuj na nadchodzące zmiany. - oznajmił Zac. - Pakuj się dalej. Będę po Ciebie jutro o dwunastej. Bądź gotowa.

- I będę - powiedziałam cicho. - Dziękuję. Za wszystko.

***

Zaraz po tym, gdy mój brat wyjechał mama zrobiła mi awanturę. Jakby inaczej. Czego innego się spodziewać. Jedno dziecko się od niej uwolniło. Teraz czas na drugie.

- Co ty sobie myślisz?! Znajdujesz pierwszą lepszą okazję, żeby ode mnie uciec i od razu to wykorzystujesz?! Może wtedy zrozumiesz, że jestem ci potrzebna. Będziesz nikim beze mnie! Wsumie i dobrze. Będę miała spokój. - wykrzyczała matka wymachując dłońmi. - Jeszcze nigdy nie widziałam bardziej niewdzięcznego dziecka.

- Co ja sobie myślę? Co ty sobie myślałaś wyrz¹dzaj¹c mi ca³¹ t¹ krzywdê?! Nie moja wina, że ojciec zachorował! To nie moja wina, że ojciec umarł! - wykrzyczałam rodzicielce, a łzy wściekłości spływały mi po polikach. - Uciekam od Ciebie, bo mam już dość. Mam dość Ciebie i twoich wybuchów!

Zaraz po wypowiedzeniu tych słów uciekłam do swojego, już zaraz starego pokoju. Zamknęłam za sobą drzwi a zaraz po tym białego małego pudełeczka schowanego w głębi szafy wyjęłam żyletkę.

Kreska jedna, druga, trzecia.

Krew. Nie dużo krwi.

Cięcia nie były regularne. Te były długie i koślawe

Łzy. Dużo łez.

***

  Po kolejnym incydencie z mamą i żyletką z czystym sumieniem poszłam spać. Gdy się obudziłam była już 21 więc szybko wróciłam do pakowania się. Zanim to jednak zadzwoniłam do Laury. Rozmowa z nią była dla mnie w pewnym sensie terapią. Z ręką na sercu mogę przyznać, że moja przyjaciółka nadawałaby się na idealnego psychologa.

Opowiedziałam o zaistniałej sytuacji kontynuując pakowanie swoich rzeczy. 

- Sorki Lor, ale to jest serio powalone. Ja bym na twoim miejscu gdzieś to zgłosiła. Kocham Cię i w ogóle, ale w tym momencie wychodzisz na debilkę.

- Jak to zgłoszę zaczną się jeszcze większe problemy. I tak już się cieszę wystarczająco, że się od niej wyprowadzam. Najgorsze jest to, że będziemy tak daleko od siebie. Kocham Manhattan, ale to nie to samo, gdy Ciebie tam nie będzie.

- Też będę tęsknić, a teraz muszę kończyć. Muszę pomóc mamie w przygotowaniu kolacji. Kocham Cię, paaa! - tym samym Laura zakończyła połączenie. 

Mama mojej przyjaciółki to był prawdziwy anioł. Zawsze mogłam jej się wypłakać i sama traktowała mnie jak własną córkę. Mimo, że nie byłam z nią spokrewniona w żaden sposób, zawsze mogłam ją nazwać mamą. To ona mnie pocieszała po zerwaniu z chłopakiem, o którym moja mama nie miała pojęcia. To ona była przy mnie, gdy walił mi się świat nie ona, nie kobieta, którą miałam nazywać mamą. Była to Lydia Manchester, a nie tak jak myślałam jako dziecko. Gdy byłam młodsza wierzyłam, że mama się zmieni. Wierzyłam, że Chloe Coleman stanie się taką mamą na jaką naprawdę zasługuje. Przeliczyłam się. Teraz widzę jak bardzo naiwnym dzieckiem byłam. 

Teraz koniec tego. Przeprowadzam się. 

Po kolei pakowałam najpotrzebniejsze mi rzeczy. Ubrania, kosmetyczka i różne inne pierdoły. Spakowałam też zdjęcie taty oraz naszyjnik od niego. Miałam, mam i będę miała ogromny sentyment do tego wisiorka. Natomiast zdjęcie przypomina mi jak dobrym człowiekiem Ted był. Kochałam tatę nad życie. Nigdy nie sądziłąm, że strata kogoś bliskiego może aż tak zaboleć. Pogrzeb to był istny koszmar, mimo, że wszyscy byliśmy przygotowani na to, że nowotwór w końcu zwycięży z Tedem jednak mierć zawsze boli. A zwłaszcza kogoś tak bliskiego. 

***

O dwunastej skończyłam pakowanie. Zmieściłam się w jednej walizce i torbie, wow. Tak się zmęczyłam chodzeniem w tą i z powrotem, że tylko poszłam wziąć szybki prysznic. Po umyciu się i zrobieniu swojej pielęgnacji szybko pobiegłam do swojego starego pokoju i wskoczyłam pod grubą i ciepłą kołdrę.

Do około drugiej oglądałałam tiktoka lecz zaczęło mnie łapać zmęczenie więc odłożyłam telefon na szafkę nocną tak jak zawsze to robiłam i poszłam spać.

The Craziest Love Where stories live. Discover now