Rozdział 3

70 6 0
                                    


Rozdział 3

LUNA

Drapię się po czole, analizując już tysięczną stronę wyciągów. Nie mam żadnych zastrzeżeń do kont Kiry czy Kena. Do tej pory największe zdziwienie wywołały kwoty, jakie Gino przeznacza miesięcznie na samą naszą ochronę. Liczby są sześciocyfrowe i odnoszą się tylko do kilku tygodni. Dla mnie jest to nie do pomyślenia.

Splatam ręce nad głową i obracam się wokół własnej osi w wygodnym, szarym fotelu wykonanym ze skóry. Gabinet, który udało mi się zająć, jest prześliczny. Błyszcząca podłoga z białego kamienia, kremowe, drewniane biurko niemalże na samym środku, do tego popielate, pręgowane krzesła i ciemny, orzechowy stolik. Z podświetlanego sufitu zwisa wykonany z dwóch obręczy o różnych średnicach żyrandol, za szklanymi gablotkami znajdują się liczne półki. W rogu ściągnięte są ciężkie, pasujące kolorystycznie do foteli zasłony i postawiono tam też rozrośnięte drzewko Bonsai. Wcześniej urzędowała tu Kira, ale odkąd dużo więcej wyjeżdża niż przychodzi do firmy, dostałam ten gabinet po niej w spadku. Powiedzmy.

Charakter tego pomieszczenia maksymalnie kontrastuje z biurem, w którym urzęduje narzeczony. Właściwie dokładnie tak samo jest i z nami. W końcu jesteśmy zupełnie przeciwstawnymi, pochodzącymi z dwóch diametralnie różniących się od siebie światów osobami.

Biorę do ręki kolejną stronę wyciągów, tym razem Daniela. Niektóre numery, na które robi on przelewy, znam już na pamięć. Wszyscy Nakamurowie po kolei, jak leci, opłacają regularnie tych samych ludzi. Przejeżdżam cały spis kosztów i nagle widzę pewną zastanawiającą zależność:systematycznie, raz na dwa tygodnie, z jego konta wypływa kilka tysięcy dolarów, bez żadnych danych osobowych odbiorcy czy tytułów. Co więcej, raz w miesiącu ma przypływ na kwotę kilkunastu tysięcy, dokładnie z tego samego rachunku.

Zapisuję obcy numer na osobnej kartce, po czym zaczynam szukać w dokumentacji pozostałych członków rodziny danego ciągu cyfr. Przerzucam dziesiątki stron, jednak nie znajduję go. Z tyłu głowy zapala mi się czerwona lampka. Wpisuję w wyszukiwarkę nazwę banku i niemieję.

Kajmany – wyświetla mi się na ekranie komputera.

Moment, co? Kajmany?

Podkreślam jaskrawożółtym markerem powtarzającą się sekwencję, zgarniam z blatu wyciągi Daniela i od razu postanawiam powiedzieć o tym Ginowi. Konto bankowe w raju podatkowym nie musi wcale oznaczać, że to jakaś podejrzana przykrywka. Może, ale nie musi. Zresztą patrząc na to, w jakim biznesie działamy, to nic anormalnego. Dla własnego spokoju wolę to jednak skonsultować.

Mijam kilka innych pomieszczeń, przechodzę lśniącą jak lustro posadzką i zatrzymuję się pod wysokimi drzwiami. Podnoszę dłoń i pukam.

– Wejść – odpowiada ze środka przyjemny i zapraszający głos.

Cóż za przyjemniaczek.

– Hej. Masz chwilę? – Staję w progu.

– Jeszcze tu jesteś? Która to już godzina? – Odkłada na kamienny blat długopis i rozświetla ekran telefonu. – O co chodzi?

– Czy twoja rodzina korzysta z bankowości offshore?

– Owszem, nasza rodzina korzysta – poprawia mnie. – Dlaczego pytasz? – Jest wyraźnie zainteresowany sprawą.

– W jakich krajach?

– Singapur i Szwajcaria.

Podnoszę do góry głowę. Ani Singapur, ani Szwajcaria nie leżą w Ameryce Środkowej.

LUST - ta chwilaWhere stories live. Discover now