Rozdział 1

166 11 7
                                    

Rozdział 1

LUNA

Stoję przed znajdującym się w rogu garderoby lustrem i kładę dłonie w dolnej części podbrzusza. Obracam się bokiem i sprawdzam, czy ciążowy brzuszek jest już widoczny. Mimo że sylwetkę nadal mam szczupłą, z każdym dniem odnoszę coraz mocniejsze wrażenie, że widocznie się powiększam.

    Wzdycham ciężko, w oczach mimowolnie pojawiają mi się łzy, bo gdzieś przez tył głowy prześlizguje się myśl, że gdyby tylko mógł, Gino od razu zauważyłby pierwsze zmiany w moich kształtach.

Spoglądam w dół, rozczulając się na samo wspomnienie Nakamury.

    – Tak bardzo chciałabym móc powiedzieć o tobie twojemu tacie.

    Dlaczego? Dlaczego to wszystko musiało potoczyć się akurat w taki sposób? Dlaczego nie mogło to rozstrzygnąć się inaczej? Wszystkie rzeczy, miejsca i słowa przypominają mi o nim, powiększając rozrywającą moje serce wyrwę. Tyle bólu, tyle krzywd, tyle udręk, tyle trudności.

    Czuję, jak w piersiach pojawia mi się paraliżujący ucisk, zaczynam panikować. Muszę szybko się uspokoić. Skrajne emocje są bardzo niewskazane w moim stanie. Napełniam więc do oporu płuca, odliczając w myślach do dziesięciu. Zamykam oczy i próbuję zarzucić lasso na rozpędzonego byka zwanego wspomnieniami.

Ta niespodziewana nadzieja, która pojawiła się w moim życiu, była i jest jedyną kwestią, dzięki której nie poddałam się szaleńczej rozpaczy. Nie wiem, czy sama byłabym w stanie przejść przez to druzgocące wydarzenie, gdyby nie podtrzymująca mnie wiadomość o ciąży. W końcu nasze maleństwo to także część Gina. Przypomnienie, że wcale nie wymyśliłam sobie ani jego, ani naszej miłości.

    Niezwłocznie wycieram spływającą po policzku stróżkę, pociągam nosem i staram się wyciszyć. Biorę jeszcze jeden głęboki wdech, przejeżdżam ręką po brzuchu i przed okryciem się czarną, koszulową sukienką, ostatni raz spoglądam w swoje odbicie.

    – Mama cię kocha, razem jakoś przez to przejdziemy – szepczę do maleństwa.

    W przeciągu ostatnich czterech miesięcy zmieniło się bardzo dużo się. Zmieniłam się ja. Niemalże całkowicie poprzestałam wychodzenia z apartamentu, wyraźnie schudłam, nie miałam ochoty na żadne aktywności. Moja wiecznie jasna odzież poszła w odstawkę, zastąpiona depresyjną czernią. Nie jestem już tą samą beztroską i wesołą Luną, którą jeszcze tak niedawno temu byłam.

    – Gotowa? – pyta Martin, stając w progu.

    – Tak. – Kiwam potwierdzająco głową, nie wyrażając swoją miną zupełnie żadnych emocji.

    – Chodźmy. Czekają już na nas.

    W zupełnej ciszy zjeżdżamy windą do garażu, wewnątrz którego czeka kilka wielkich suvów. Od ostatniego zajścia samej mnie towarzyszy pięciu ochroniarzy. Do zespołu Toma i Bliźniaków dołączyło dwóch byłych członków elitarnej jednostki Navy SEALs – Walter i Braxton.

    Walter to wysoki na dwa metry, napakowany i barczysty koleś, wyglądem bardzo przypominający rosyjskiego bandziora.

    Braxton natomiast to rudobrody, łysy facet, mierzący tyle co poprzedni i ważący pewnie ze sto czterdzieści kilogramów.

    Są pod moją pełną kontrolą, a jednak staram się mieć z nimi jak najmniej kontaktu. Z nimi nie ma żartów.

    – Pani Luno – witają się ze mną niemalże chórem.

    – Pojadę z Kū – odpowiadam i kieruję się za Latynosem do jego pojazdu.

    Siadam na wygodnej, tylnej kanapie jego velara i rozciągam płuca sporą dawką tlenu. To, co nas czeka, będzie bardzo trudne. Nawet nie próbuję czarować rzeczywistości, że będzie inaczej.

LUST - ta chwilaDonde viven las historias. Descúbrelo ahora