Rozdział 2

121 8 2
                                    


Rozdział 2

LUNA

– Coś przygotować, pani Luno? – pyta mnie gosposia, której twarz pokrywają już liczne zmarszczki.

– Dziękuję, Debra. Sama sobie poradzę. – Uśmiecham się do niej życzliwie. – Jesteś już dzisiaj wolna. Wracaj do domu.

– Dobrze. Dziękuję. – Kłania się mi uprzejmie i wychodzi z kuchni.

Pani Mirren jest jedną z tych osób, których już sama obecność potrafi podnieść na duchu. Zawsze wesoła, pomocna i cierpliwa, każdemu służy cennymi radami. Taka złota kobieta.

Gosposia zawsze jest ubrana elegancko i uwielbia zdobić policzki różem. Powiedziałabym wręcz, że aż nad wyraz, jednak zupełnie jej to nie szpeci. Przeciwnie. Pokuszę się o stwierdzenie, że nadaje jej to uroku.

Stawiam na granitowym blacie blender, wrzucam do jego środka banana, pomarańcz i mrożone maliny. Zalewam wszystko mleczkiem kokosowym i ustawiam na najwyższe obroty. Przelewam różowy koktajl do wysokiej szklanki z wypukłymi, trójkątnymi rzeźbieniami.

Siadam w wygodnym, jasnym fotelu i popijając witaminową mieszankę, podziwiam rozciągający się za oknem widok. Fale przepięknie rozbijają się o jasną plażę, wybrzeże jak zawsze jest masowo oblegane przez turystów.

Co za paranoja. Oni przylatują tu tysiące kilometrów, aby chociaż przez kilka dni nacieszyć się urokiem Hawajów. Ja tu mieszkam, tu żyję i tu funkcjonuję, a nie mam nawet możliwości pomyślenia o skorzystaniu z tego.

Odstawiam na stolik puste naczynie, podwijam nogi i opieram brodę o kolana. Tak bardzo chciałabym zamoczyć stopy w wodzie, poczuć szorstkość piaszczystego podłoża, pozwolić skórze na niewinne muśnięcie słońcem. Kiedy ten cały pieprzony cyrk zwinie namiot i opuści naszą rzeczywistość? Kiedy?

Gino.

Przewidywałam, że całe to zajście da mu się mocno we znaki. W końcu ktoś ośmielił się postawić przeciwko niemu – ba! – postanowił go zlikwidować. Nie jest on mężczyzną, który pokornie przyjmie coś takiego i postara się przejść nad tym do porządku dziennego.

Jednak szał, w jaki popadł, koszmarnie przebił moje najciemniejsze przypuszczenia. Ogarnęła go dzika furia, diabelska żądza zemsty. W jego podejściu widać tak olbrzymie podobieństwo do zachowania jego ojca sprzed dwudziestu lat, gdy dokonano zamachu na Lisę Nakamurę.

Zaraz przed zajściem pod główną siedzibą Nakamura Holding Company ukochany opowiadał mi o tym, jaki obłęd pochłonął Kena. Dobre zrządzenie losu, co? Postanowił on za wszelką cenę zlikwidować kolumbijski kartel, wybijając go do zera, nie mając litości ani nad kobietami, ani dziećmi przynależących. W końcu kiedyś by dorośli i zapewne chcieliby pomścić poległych. Masową eksterminacją odebrał im on taką możliwość, jak niewyobrażalnie by to nie brzmiało.

Niestety, identyczna obsesyjność przysłoniła teraz rzeczywistość Gina. Po tak długiej rozłące pierwsze co zrobił, jak wyszedł z kliniki, to zbrojnie pojechał szukać Alonsa. Wyparł z siebie wszystkie emocje, zastępując je chęcią pomsty. Gdy wrócił, było grubo po drugiej w nocy. Nie odzywając się ani słowem poszedł spać, a skoro tylko nastał ranek, ponownie wsiadł w samochód i pojechał. Odgrodził się od świata grubym murem lodu, odcinając się zupełnie od osób go otaczających. A przede wszystkim, odcinając się ode mnie.

Z rozmyślań wyrywa mnie trzask zamykania głównych drzwi. Wstaję z siedzenia i nim zdążę wyjść z salonu, w przejściu za kuchnią zatrzymuje się on. Władczy, dominujący, zawzięty i jakże teraz niedostępny. Podnosi na mnie wzrok, którego natarczywość wręcz mnie parzy. Jego twarz przybrała odcienie, których już dawno nie widziałam.

LUST - ta chwilaWhere stories live. Discover now