Rozdział 11

3.2K 85 37
                                    

Nabrałam kolejny raz powietrza wciskając ponownie dzwonek do drzwi wejściowych wielkiego domu burmistrza miasta. Cholera willa opiewająca w luksusy wydawała z siebie irytującą muzyczkę słyszalną na całą okolicę nie tylko dla domowników tej posiadłości. Obstawiałam jedną wersję. Mają ukryte kamery, przez które podglądają swoich gości selekcjonując tych godnych i niegodnych przekroczenia progu ich terytorium. Ja widocznie nie byłam godna tego zaszczytu.

- Liliano? - w drzwiach pojawił się Victor Henderson ubrany w jakże gustowny garnitur podkreślający jego pozycję jak i wartość przez firmowy znaczek Gucci - co tu robisz? - spytał zakładając rękę na rękę nie mając zamiaru odsunąć się nawet o centymetr w obawie, że wproszę się do mieszkania.

- Chciałam porozmawiać z Xanderem - wyjaśniłam prostując swoją sylwetkę, aby spojrzeć wprost oczy mężczyzny. Były niebieskie, inne jak jego syna i choć panował w nich kolor widniała tam tylko pustka, w której czasem miałam wrażenie jakby błyskały iskierki. Krótkie i szybkie pojawiające się w najmniej oczekiwanych momentach.

Xander był idiotą, ale dbał o swoich przyjaciół, natomiast jego ojciec niszczył wszystko nie zważając na nic, dlatego tak dobrze dogadywał się z moją matką.

Byli ulepieni z jednej gliny.

- Nie ma go w domu - odpowiedział beznamiętnie nadal wypalając we mnie dziury - jest na treningu, później ma dodatkową chemię jak i organizuje festyn dla dzieci - rozszerzyłam oczy nie wiedząc co powiedzieć.

Ten człowiek albo nie umie kłamać albo Xander ma motorek w tyłku.

- Jasne, dziękuję - mruknęłam poprawiając swoją torebkę - w takim razie życzę miłego dnia - posłałam mu sztuczny uśmiech odwracając się na pięcie.

- Liliano - krzyknął za mną, przymknęłam powieki ponownie odwracając się do mężczyzny - trzymajcie się z dala od siebie, nie potrzebujemy z waszą matką kolejnych problemów. Ty powodujesz ich najwięcej - mówił spokojnie jakby jego słowa nie miały znaczenia.

I być może to była prawda, ale tylko dla niego. Prawda jest zawsze obiektywna, a stwierdzenie, że powoduję problemu bada każdy centymetr mojej głowy siejąc spustoszenie.

Każdy uważał mnie za cholerny problem.

- Pan jest problemem, waszą winą jest nasza nienawiść! W kazaliście nam rywalizować między sobą. Wy zepsuliście nas i psujecie to miasto - mówiłam cały czas patrząc w jego niebieskie tęczówki, zaśmiał się chowając ręce do garniturowych spodni, a w jego oczach widniało coś czego nigdy bym się nie spodziewała.

W jego oczach mignęła duma.

Cholerna duma trwająca dosłownie sekundę, ale trwała i skupiała się tylko na mnie.

- Stałaś się nad wyraz wybuchowa, nie dziwię się, że Alexandra nie wytrzymuje z tobą - kontynuował bez wzruszenia badając moją reakcję, zacisnęłam szczękę czując rozsadzający mnie gniew.

Victor Henderson był cholernym diabłem w tym mieście. On rządził całym systemem zmuszając nas do odgrywania roli

- Harry też uciekł - stwierdził z uśmiechem powodując u mnie wzrost ciśnienia.

- Uciekł, bo jego żona zdradzała go z przyjacielem. Uciekł, bo nie dawał rady żyć w tym systemie jak ja - wykrzyczałam mu to wszystko w twarz po czym uniosłam lekko rękę zamachując się, aby uderzyć go - uciekł, bo poznał waszą prawdziwą twarz, poznał diabłów i miał szansę - szepnęłam ciszej i wykorzystując oszołomienie mężczyzny szybkim krokiem wróciłam do auta.

Oparłam się o zagłówek fotela przymykając powieki.

Mam przesrane.

Jeśli Victor napisze lub osobiście przekaże moje dzisiejsze zachowanie ten dzień nie skończy się za dobrze dla mnie, a tym bardziej Gabby, która kolejny raz będzie musiała wysłuchiwać uderzeń pasem.

Nasz kawałek niebaWhere stories live. Discover now