Rozdział 4. Cud codzienności

6 0 0
                                    

Czwartek

Niestety, ale niewyspanie zwyciężyło. Jak tylko Obałel przestał się tłuc i gdzieś sobie poszedł, zdrzemnęłam się jeszcze chwilkę... a raczej dwie godziny!

– O kurde! Ósma! – Zerwałam się z łóżka, jak tylko spojrzałam na mój cyfrowy zegarek. – Miałam od rana pracować!

Na stole zastałam śniadanie, tym razem składające się z czegoś w rodzaju chleba z pastą rybną oraz szklankę soku, tego co wczoraj, zielonego. „Jak miło!" Pomyślałam sobie. „Obałel o mnie dba, a ja... ciągle myślę o nim w kategoriach żula osiedlowego." Zrobiło mi się trochę wstyd. Może był niewyżytym samcem i brzydkim dowcipnisiem z wyrazistą nutą męskiego testosteronu, ale w sumie na razie był w porządku. Zanim wzięłam się do jedzenia, wyszłam na balkon, żeby ściągnąć ze sznurka moją koszulkę. Przebrałam się w środku, po czym zasiadłam do jedzenia. Pod szklanką dostrzegłam poskładaną karteczkę.

„Pojechałem rowerem do sąsiada, żeby coś załatwić. Wrócę, kiedy się uda. W „lodówce" masz zapasy. Faust"

– No, to sobie dziś pobędę sama!

Trochę mi się łyso zrobiło, że zostałam tak całkiem samiuteńka w tej edeńskiej dziczy, na pastwie dzikich zwierząt. Miałam nadzieję, że Obałel wziął Miśka, bo wychodek był na dole. Nie miałam zamiaru sikać do nocnika, który wczorajszego wieczora pod łóżkiem zostawił dla mnie gospodarz domu. Wtedy przypomniałam sobie o tym, że również on stracił swój dom.

– Jak to możliwe? – Siedząc przy stole, zaczęłam przy pomocy logicznych argumentów badać tę tajemniczą sprawę. – Powstała szczelina, do której wpadły domy? Trąba powietrzna je zabrała? Albo... zjadła je „wściekła trawa"?! He, he! Nie! Ale na pewno jest na to jakieś sensowne wyjaśnienie.

Wyciągnęłam z plecaka moją aparaturę, żeby zbadać pozbierane dzień wcześniej próbki. Mikroskop, szkiełka, probówki... Domyśliłam się, że niewiele będzie się dało zbadać – rośliny już zwiędły. Spróbowałam zrobić pierwszą próbkę. Pęsetą oderwałam kawałek liścia, odkrytego przeze mnie gatunku kwiatka polnego, i umieściłam go wraz z kroplą wody między dwoma cienkimi szkiełkami. Włożyłam próbkę pod okular i spojrzałam przez mikroskop. Nie dostrzegłam niczego nadzwyczajnego. Musiałam użyć innego sprzętu. Wsunęłam próbkę do instrumentu, nazywanego przeze mnie „prześwietlaczem komórek". Narzędzie wykrywało gatunek rośliny, jej pokrewne odmiany i ewentualnie wykryte anomalie. Jedyne co tym razem wyświetliło mi się na ekranie prześwietlacza był komunikat: NIEŚWIEŻA PRÓBKA!!!

– Będę musiała zejść na dół i znów pozbierać...

W tej chwili klapa w podłodze podniosła się i opadła, czemu towarzyszył trzask. Gdy ponownie się uchyliła, zerwałam się z krzesła.

– Jestem, Wer! – powiedział Obałel. Spod uchylonej klapy wyglądał tylko wierzchołek jego głowy. – Możesz pomóc?!

Podeszłam ku niemu. W rękach miał moją torbę z ubraniami i coś jeszcze. Wzięłam torbę, następnie jakąś reklamówkę...

– Mam coś jeszcze od twoich kolegów, ale muszę po to zejść.

– Od Julka i Roba?! Są tutaj?!

– Nie. Spotkałem ich po drodze. Mówili, żebym ci to dał i że muszą wrócić do bazy po jakieś odczyny, czy coś tam. Zadzwonią do ciebie.

A to mnie spotkało nieprzyjemne rozczarowanie. Zostawili mnie samą, w środku dzikiej i niezbadanej krainy, z obcym człowiekiem sam na sam!

Obałel zszedł na dół i wniósł na górę kolejną torbę. Tym razem bez problemu wgramolił się z nią do domku, po czym zamknął klapę.

NOWY EDEN Powrót Raju utraconegoWhere stories live. Discover now