Rozdział 1. U wrót Nowego Edenu

41 0 0
                                    

Ziemia, Polska 6 czerwca 2024 roku

Gdy mówi się o końcu świata, człowiek wyobraża sobie eksplozję, totalne zniszczenie, śmierć, epidemię... Rzadko kiedy rodzi to dobre skojarzenia, na przykład z odrodzeniem, poprawą bytu, ze zdrowiem czy zyskaniem stabilności egzystencjonalnej. Dla mnie było to siedem dni ciemności, czekanie w strachu, aż ona odejdzie i powróci w końcu słoneczne światło. Po tym czasie zaczęły dziać się dziwne rzeczy i nikt z tych, co ocalał, nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć sobie na pytanie: czy to już koniec, czy dopiero początek końca?

Moim zadaniem jest opisanie tych wydarzeń, zbadanie nowych gatunków roślin i zwierząt, zebranie zeznań świadków i znalezienie źródła tych niezwykłych zjawisk, jakie dotknęły Ziemię wiosną w czasie od pierwszego do siódmego kwietnia 2024 roku.

Właśnie spakowałam swoje rzeczy, czeka mnie długa podróż. Zabrałam jak zwykle podstawowe narzędzia badawcze i kilka osobistych rzeczy – nie jestem paniusią z żurnala, nie trzeba mi wiele. Razem z Julkiem i Robertem wybieramy się do wioski położonej na równinach. PUSTKI – czy to adekwatna nazwa dla wioseczki położonej na zabitej dechami wsi? To się okaże. Ale ponoć zrobiło się tam niezłe zamieszanie, a radary wykazują obecność silnego promieniowania nieznanego pochodzenia.

Jestem podróżniczką, jestem badaczką, jestem samotniczką. To ja: Wer (Wiara) Wabel. Moim zadaniem jest badać, zapisywać i analizować. Nie do mnie należą syntezy, i choć moi zmarli na wirusa rodzice chcieli na siłę wbić mnie w okowy „Wiary", nie mam z nią zbyt wiele wspólnego. Ja nie wierzę, ja badam i opisuję. Właśnie dlatego jestem badaczką, bo nie wystarcza mi samo słowo. Muszę czegoś dotknąć, aby w to uwierzyć, muszę czuć, aby uznać coś za prawdziwe. A odnalezienie logicznego wytłumaczenia tego, co się stało z Ziemią, to od dziś mój życiowy cel. Żadnych mrzonek, tylko fakty!

***

Środa

Wyjechaliśmy w nocy, była prawie 4:00. Jazda przez Polskę, po pustych drogach to był dla mnie kosmos. Żadnej żywej duszy! Do tego porzucone koło drogi samochody napędzane na benzynę lub diesel, opustoszałe miasteczka i wałęsające się bezpańsko psy... I tak przez sześć godzin. „Gdzie podziali się ci wszyscy ludzie?! Umarli, schowali się, a może porwali ich kosmici?" O ile w nocy to jeszcze było jakoś zrozumiałe, to w dzień biło po oczach i działało na wyobraźnię. Zajmowałam miejsce z tyłu, za fotelem Roba. To Julian siedział za sterami auta i z mapy drogowej odczytywał właściwy kierunek. GPS-sy od dawna nie działały sprawnie, jakby coś stało się z satelitami. Na szczęście nasz jeep był zasilany na solar, a dziś słońce świeciło na potęgę, więc z jazdą nie było żadnego problemu. Tylko ten rażący brak ludzi.

Naszym oczom ukazała się kolejna opustoszała wieś. Jej najbliższe zabudowania stały nieopodal lokalnej drogi. Tam też było pusto.

– Zjedziemy do tej wioski, żeby znaleźć coś do picia i jedzenia – poinformował nas Julian. – Może tam już uzupełnili zapasy?

Przyjrzałam się jego przystojnemu profilowi, czarnym włosom zaczesanym zadziornie do przodu i seksownemu zarostowi na kwadratowej szczęce. Przez moment nawet zobaczyłam jego błękitne oczy, gdy obejrzał się na mnie przez ramię. – Żyjesz Wer?

– Tak!

– To coś taka cicha?

– Bo to wszystko wygląda tak, jakby wszyscy umarli.

– Wiem, co czujesz – odezwał się Rob – ja mam, kurde, gęsią skórkę, jak patrzę na to wszystko

Robert Karlik był zupełnym przeciwieństwem Juliana Zwena: barczysty, przysadzisty blondyn. Na głowie miał kucyk, a jego pokaźnej wielkości broda i wąsy zasłaniały połowę jego twarzy. Starszy od Julka o jakieś dwadzieścia latek, był facetem po pięćdziesiątce. Skryty i małomówny, posiadał niezwykle analityczny umysł, który wprawiał mnie w zdumienie.

NOWY EDEN Powrót Raju utraconegoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz