Rozdział 1

23 4 0
                                    

Pochmurne popołudnie, jak zwykle w listopadowym polskim mieście. Właśnie skończyły się zajęcia w pewnym uniwersytecie. Słychać rozmowy, jadące auta, dźwięk dzwoniącego telefonu dziewczyny do której należy ta historia.

- Halo? - odebrała szatynka.

- Co robisz w piątek? - usłyszała kobiecy głos po drugiej stronie.

- Studiuje - szła w stronę przystanku autobusowego.

- Nie żartuj - było słychać jak westchnęła. - Do której? Bo znalazłam nową zajebistą miejscówkę i koniecznie musisz ją wypróbować, a z tego co pamiętam to nie pracujesz w tą sobotę. Byśmy się spotkały po dłuższym czasie.

- Ostatnie zajęcia kończę o 17, więc nie wiem czy będę mieć chęci gdzieś iść, a tym bardziej się szykować.

- No błagam. Z tydzień się nie widziałyśmy, bo to studia, bo to praca. No weź przyda ci się ochłonąć po całym tygodniu - mówiła błagającym głosem.

- Porozmawiam z Wiktorem, ale niczego nie obiecuje.

- Dobra to piątek, 19, pod twoją klatką, bye - rozłączyła się rozmówczyni.

Schowała telefon do plecaka i usiadła na przystanku. Chłodny wiatr musną cienko ubraną Lanę. Autobusu jednak nie było widać ani słuchać. Powiew nabierał sił.

„Gdzie jest ten autobus", pomyślała po dłuższej chwili. Po czym wstała i przyjrzała się rozkładowi jazdy. Wynikło z niego, że zmienił się plan i jej powrotny środek transportu był parę minut przed końcem wykładu, a następny będzie za trzy godziny. Zaczęło kropić. 

-No i co teraz - powiedziała cicho do siebie.

Wyjęła telefon i wybrała numer do „Wiki". Nacisnęła zieloną słuchawkę i czekała. Po chwili usłyszała głos.

- Coś się stało, śliwko? Tylko szybko, bo zaraz wchodzę na antenę - zabrzmiał męski niski, ale ciepły głos.

- Chciałam spytać czy możesz mnie odebrać z uczelni, ale już nie ważne skoro nie masz czasu.

- Niestety, ale nie mogę. Widzę, że zaczęło padać. Mam nadzieje, że poradzisz sobie - słychać głosy w tle. - Dobra idę, bo już mnie wołają. Do zobaczenia wieczorem - powiedział pośpiesznie. 

- Do zobaczenia... - rozłączyła się i zrezygnowana usiadła z powrotem na ławce. 

„Czeka mnie krótka podróż", pomyślała ironicznie i rozejrzała się po czym skierowała się na skrzyżowanie. Deszcz się wzmacniał, a przed Laną czekała długa podróż przez połowę miasta. 

Piętnaście minut. Pół godziny. Godzina. I dwie. Już widziała swoją klatkę. Cała mokra i zziębnięta przyśpieszyła kroku myśląc tylko o tym by jak najszybciej wrócić do mieszkania i schować się pod ciepłym kocem. Wkroczyła do klatki. Ciepło unoszące się po budynku pozwoliło jej odetchnąć. Weszła do windy, wybrała 3 piętro. Drzwi zaczęły się zamykać. 

- Proszę zaczekać - krzyknął mężczyzna biegnący do windy. Lana po chwili przycisnęła przycisk otwierający drzwi. Wszedł wysoki, wysportowany mężczyzna o brązowych lokach. Przemoknięty, ale nie aż tak jak dziewczyna. - Dziękuje bardzo.

- Nic takiego - odpowiedziała.

Podszedł do panelu i wybrał 6 piętro. Podróż minęła im w milczeniu. Winda zatrzymała się na 3 piętrze i Lana wyszła pozostawiając mężczyznę. Nie musiała daleko iść ze względu na to, że drzwi do jej mieszkania są dosłownie naprzeciwko windy. Wyjęła klucze, włożyła do zamka, przekręciła i otworzyła drzwi. Przed wejściem siedział kot, brytyjski, szary o złotych oczach. Przez miejsce jego przesiadywania można by było pomyśleć, że coś nabroił i chce udawać, że to nie jego wina, ale to nie w tym przypadku.

Ma (nie) zdradaWhere stories live. Discover now