P. XLVII / BRAK WIARY OSAMU

Start from the beginning
                                    

Osamu był tak bardzo otoczony nienawiścią, że przesiąkł nią do ostatniej nitki całego swojego istnienia. Był potworem od zawsze, w Zakonie przez chwilę było to przydatne, a później stał się szmacianą lalką. Chodzącym, ludzkim radiem, które zabijało konkretne cele tylko po to żeby przejąć czyjeś wspomnienia i zdradzić Zakonowi wszystkie ważne informacje. Tylko, że ostatnimi czasy nawet do tego go nie wykorzystywali. Nie, ostatnimi czasy był zniszczony, złamany i bezużyteczny. Skoro wszyscy spisali go na straty, dlaczego miałby się starać? Mógł stoczyć się na samo dno, podjąć wtedy jeszcze kilka złych decyzji, zapukać od spodu w dno, które myślał, że będzie ostatecznym i umrzeć gdzieś w rowie w takim stanie, że nikt nie dałby rady go zidentyfikować. Dla Dazaia to brzmiało jak plan.

Dlatego wytrącało go absolutnie z równowagi otoczenie, w którym znalazł się w Kobe. Nie wiedział niczego o tych ludziach. Jakiekolwiek próby przypomnienia sobie czegokolwiek sięgały tylko kilku, może kilkunastu misji, które wykonał dla Zakonu. Jedna wielka pustka sprzed tego. A jednak oni tak bardzo się starali. Tak bardzo o niego dbali. Nawet ta cała cholerna cela nie była więzieniem tylko pięciogwiazdkowym hotelem. Dostawał posiłki tak regularne, że część z nich mimo wszystko lądowała w muszli klozetowej, gdy jego przyzwyczajony do śmieciowego jedzenia czy też nie jedzenia w ogóle przez dłuższy czas organizm, nie potrafił poradzić sobie z kilkoma pełnowartościowymi posiłkami pod rząd. Badali jego stan, utrzymywali go przy życiu. Praktycznie prowadzili go za rączkę żeby wyszedł z uzależnienia.

Jasne, nie zwracali uwagi na jego wahania nastrojów. Na wrogość, niezbyt wytrawne wyzwiska. Na obojętność. Na nic, co próbował im okazywać. Robili swoje, ale robili to mimo wszystko z ewidentnie wyczuwalną czułością i dobrocią, które skierowane były w jego stronę. Dazai nie wiedział, jak miał się zachowywać, gdy ludzie dookoła niego nie traktowali go gorzej niż śmiecia leżącego na ulicy. Cała ta otoczka sprawiała, że poczucie dyskomfortu wbijało mu się szponami w każdy centymetr skóry i organów, które posiadał.

Do tego te ich żałosne chęci uratowania go sprawiały, że sam łapał się na myśleniu, że może rzeczywiście mógłby coś z sobą zrobić. Jakkolwiek się ogarnąć. Ba, że może dla nich naprawdę udałoby mu się wyjść z nałogu. Ot żeby zobaczyć radość i dumę na twarzy Nakahary. I to dumę z jego powodu. Bo skoro cierpliwość, chwilowa radość i udawana chłodna obojętność wyglądały na nim tak dobrze to jakaś część Osamu nie mogła powstrzymać się od myślenia, jak dobrze rudzielec wyglądałby ubrany w nieco cieplejsze odczucia. I to nie tak, że Dazai żywił wobec Zakonu jakieś pozytywniejsze uczucia. Początkowo zakładał, że dopóki mógł się zabawić i Agatka będzie dawała mu wystarczająco dużo ciekawych rzeczy do zrobienia to będzie jej wierny tylko i wyłącznie z tego powodu. Później sam nie zorientował się, kiedy stoczył się na tyle, by nie mieć żadnej innej możliwości poza samym Zakonem. Osamu uświadomił sobie, że Fyośka mógł mieć trochę racji, gdy piał te swoje durne poematy o tym jaki najnowszy szef Portówki był ważny. Bo Dazai po raz pierwszy od wielu, wielu lat, złapał się na myśli, że może mógłby swoją lojalność umieścić w innej osobie, niż ta, która trzymała go wbitego w ziemię własną stopą. A to była bardzo niebezpieczna myśl.

Dlatego na początku nie kupił całej tej ich szopki. Robili za dużo żeby go uratować, żeby przekreślić go w sekundę ot tak. i widział ból w oczach Nakahary, które wydawał mu się zbyt prawdziwy. Jakby chłopak naprawdę mimo swoich słów życzył sobie zupełnie innego rozwiązania całej tej sytuacji. Spróbował rzuconej mu tabletki. Leki od Strawińskiego miały tak specyficzny smak i Dazai pochłonął ich taką ilość, że poznałby je zawsze i wszędzie. I to naprawdę nie były fałszywki. Brunet nie zdążył się zastanowić, czy cały karton jest wypakowany identycznymi opakowaniami czy był to pojedynczy pojemnik. Nakahara zwyczajnie go podpalił. I wtedy emocje Osamu wygrały z nim po raz pierwszy od cholernie dawna. Po raz pierwszy zderzył się ze ścianą pięknego faktu, że ostatni raz opuści ten ziemski padół i tym razem nie będzie już żadnego powrotu. Agatka nie będzie wiedziała, że powinna cofnąć mu czas, więc będzie gdzieś leżał i gnił, o ile go nie spalą. A Osamu widział, co się działo z ciałami ludzi i postaci, które ożywiło się nieco zbyt późno. Może samemu niewiele brakowało mu do bycia rozkładającymi się i śmierdzącymi chodzącymi zwłokami, ale jednak nie było z nim aż tak źle.

Bungou Stray Dogs II - Miłość silniejsza niż czasWhere stories live. Discover now