Rozdział 1

8 3 0
                                    

          Chłód porannego powietrza został przeszyty przez rytmiczny dźwięk moich kroków stawianych na chodniku. Lampy uliczne rzucały skąpe światło na spowitą mrokiem ulice. Od gryzącego smrodu papierosów, towarzyszącego zabawom w okolicznej dyskotece zaczęło mi się już robić niedobrze. Wziąłem głęboki oddech świeżego powietrza. Słońce nie wyszło jeszcze zza horyzontu. Musiało być więc koło 3 nad ranem. Pech chciał, że baterię w moim telefonie szlag trafił, więc nie mogłem nawet sprawdzić godziny, musiałem zadowolić się moimi szacowaniami.

          Klub, z którego wyszedłem, znajduje się w centrum miasta, od mojego mieszkania na obrzeżach dzieliło mnie jakieś osiem kilometrów. Skierowałem się w stronę najbliższego przystanku autobusowego, aby skrócić sobie trasę, która musiałbym przebyć na pieszo.
„W weekendy autobus nie kursuje". - Taki napis zastał mnie na przystanku, do którego dotarłem.
– Kurwa - mruknąłem pod nosem. Na śmierć zapomniałem, przecież jest już sobota, gdy wczoraj wieczorem jechałem do klubu, takiego problemu nie było. – Chyba czeka mnie mały spacerek – stwierdziłem, poprawiając bluzę. Obróciłem się na pięcie i ruszyłem najkrótszą trasą w kierunku mojego mieszkania. Mimo że znam to miasto dosyć dobrze, nie lubię wracać pieszo do domu w nocy. Skąpe światło latarni tworzy nieprzyjemną atmosferę.

          Po około pół godzinie marszu, moje rozmyślania przerwał dźwięk czyichś kroków za moimi plecami. Nie przejąłem się tym zbytnio, pewnie ktoś tak jak ja zabalował do rana i teraz wraca do domu. Tempo kroków osoby za mną zaczęło niespodziewanie, narastać zbliżając się do mnie. Spodziewając się, że obcy wkrótce mnie wyprzedzi, przesunąłem się do krawędzi chodnika, aby nie zastawiać mu drogi. Marsz zbliżającej się osoby przerodził się w bieg. Obróciłem lekko głowę, żeby zobaczyć, komu spieszy się tak wczesną porą. Kątem oka dostrzegłem mężczyznę w czarnym płaszczu, sięgającym niemal do kolan, założonym na szarą bluzę. Na twarz mężczyzny padał cień, rzucany przez jego kaptur, więc rysy twarzy pozostawały niewidoczne. W lewej dłoni trzymał podłużny przedmiot o długości nieco ponad metra. Z dzielącej nas odległości wyglądał na długi parasol. Zdziwiłem się nieco, w prognozie pogody nie zapowiadali opadów dzisiejszego dnia. Mężczyzna złapał pewniej za parasol, zbliżając się do mnie. Gdy był już w odległości pięciu metrów ode mnie, spostrzegłem coś, co wprawiło mnie w osłupienie.

          Mimo cienia na twarzy jestem w stanie dostrzec oczy mężczyzny, świecące jasnym fioletem, lecz nie oczy wywołały moje przerażenie. Przedmiot trzymany przez mężczyznę błysnął czerwienią, ukazując ostrze miecza, które ze świstem pomknęło w moim kierunku. Napastnik znajdował się zbyt blisko, nie miałem szansy na wykonanie żadnej akcji. Moje plecy przeszył ból towarzyszący rozcinaniu ciała. Krzyknąłem przeraźliwie, czując, jak ciepła ciecz spływa po moich plecach. Oszołomiony upadłem na ziemię, czując, że tracę przytomność. Półprzytomnym wzrokiem dostrzegłem błyszczące w ciemności oczy zbliżające się do mnie. Do moich uszu dotarły słowa mężczyzny:

-Tak, ty się nadasz...

                                                                                                  ***

          Chłód kafelków w korytarzu mojego mieszkania powoli zaczął przywracać moje zmysły. Ociężale podniosłem się z poziomu ziemi, starając się przypomnieć, dlaczego znajduje się na podłodze.
- Impreza w klubie, brak autobusu, powrót na pieszo, mężczyzna idący za mną... – Wydarzenia dnia poprzedniego powoli układały się w mojej głowie.

          Zerwałem się z miejsca i biegiem ruszyłem do łazienki. Natychmiast zdjąłem z siebie bluzę, koszulkę i odwróciłem się plecami do lustra, chcąc sprawdzić, dlaczego mimo pamiętnego cięcia w plecy, nie czuje żadnego bólu. Ze strachem obróciłem głowę, spodziewając się olbrzymiej rany, która przecież powinna ciągnąć się po skosie od lewego ramienia, aż do dolnej części kręgosłupa. Przetarłem oczy ze zdziwienia. Po rozcięciu nie ma ani śladu. Sprawdziłem ubrania, które przed chwilą z siebie zrzuciłem. Również nic.
-Co tu się do cholery wyprawia? – spytałem cicho sam siebie.
Poprzedniego wieczora nie piłem alkoholu, więc nie mógł to być wytwór mojej wyobraźni. Obróciłem się przodem do lustra. W moim wyglądzie nic się nie zmieniło. Ciągle te same krótkie czarne włosy i ciemno-zielone oczy. Nawet jeśli wczorajsza napaść na mnie była tylko przewidzeniem, to jak wytłumaczyć to, że z środka miasta, nagle znalazłem się na podłodze swojego mieszkania? Mężczyzna, który szedł wtedy za mną, musiał uderzyć mnie w głowę, to pewnie dlatego straciłem przytomność. Potem, ogłuszony doczłapałem się do domu i padłem na ziemię.

Saga głodu: Cesarskie ostrzeOnde histórias criam vida. Descubra agora