Rozdział osiemnasty

256 24 348
                                    


Waleria Samicka wiedziała, że powinna cieszyć się, że choroba, która usunęła ją z życia na dobrych kilka dni, wreszcie minęła, ale wcale tak nie było. Fizycznie czuła się na tyle dobrze, że wróciła do pracy, ale psychicznie męczyła ją bezsilność, do której nie była przyzwyczajona. Nie miała łatwego życia, częściowo na własne życzenie. W przeciwieństwie do siostry nie miała szczęścia w miłości. Pociągali ją tak zwani źli chłopcy, którzy początkowo dawali jej wiele radości i adrenaliny, a później opuszczali, zostawiając ze złamanym sercem... a czasem również dziećmi. Choć Waleria skłamałaby, twierdząc, że od początku pokochała obie swoje córki, z biegiem czasu stały się one dla niej najważniejsze.

To dla nich podejmowała niełatwe decyzje i wypruwała sobie przez lata żyły. I być może dlatego tak bardzo bolało ją, gdy robiły rzeczy, które nie były dla nich dobre, a ona nie mogła nic na to poradzić. A przynajmniej nic prócz wyrażenia własnej opinii. W końcu, zgodnie z metryką, obie wkroczyły już w dorosłość, choć to Zosia była dojrzalsza niż Martyna.

Dojrzalsza i bardziej rozsądna. Zawsze tak było. Dlatego Waleria nie mogła się nadziwić temu, o czym dopiero co dowiedziała się od swojej koleżanki, pracującej w jednej z aptek w centrum miasta.

Zosia spotykała się z wikarym.

To brzmiało jak wybitnie nieśmieszny żart, ale niestety było prawdą. Koleżanka przesłała jej ich zdjęcie, na którym szli chodnikiem, nieświadomi widowni ukrytej w wewnątrz apteki, obok której przechodzili. Trzymali się za ręce.

Za ręce!

Gdyby to była Martyna, Waleria od razu by się z nią skonfrontowała, co zapewne skończyłoby się karczemną awanturą. Doprowadzało ją do furii, że jej starsza córka ma romans z facetem, którego tożsamości od kilku tygodni nie była w stanie poznać pomimo usilnych prób. Ale Zosia taka nie była. Oprócz Szramy nigdy nie miała żadnego chłopaka.

Szramy... Na myśl o tym chłopaku przeszedł ją dreszcz. Nie tak dawno całkiem go lubiła, ale teraz, gdy okazało się, że zabił Marzenkę, nie była w stanie nawet spojrzeć na jego zdjęcie w gazecie. Świat stawał na głowie, z dnia na dzień coraz bardziej. I chyba dlatego czuła się bezsilna. Nie sfrustrowana, nie wściekła, tylko bezsilna.

Nie mogła zrobić nic, by wybić Martynie z głowy romans ze starszym, jak się domyślała, mężczyzną. Nie mogła zrobić nic, by powrócić Marzenkę do życia. Nie mogła zrobić nic, by Zosia przestała interesować się z Markiem, i to chyba dobijało ją najbardziej.

Bo przecież w teorii mogła z nią porozmawiać. Mogła także rozmówić się z wikarym, który znajdował się na wyciągnięcie ręki. Ale niby co miała im powiedzieć? Na co dzień tak wygadana, teraz miała wrażenie, że z jej umysłu uleciały wszystkie mądre słowa. Waleria potrafiła – a przynajmniej próbowała – ustawiać do pionu osoby takie jak ona sama i Martyna – temperamentne i choleryczne. Nie miała za to doświadczenia w konfrontacjach ze spokojnymi, introwertycznymi młodymi dziewczynami, które jednocześnie były inteligentne i potrafiły wyciągać dobre wnioski. Jeśli, jak by nie było, bogobojna Zosia podjęła ryzyko, by spotykać się z księdzem, to łączące ich uczucie musiało być bardzo głębokie. I to zapewne z obu stron, bo chcąc nie chcąc, Waleria dobrze poznała także jej wybranka. Jak ogromnym musiał darzyć Zosię uczuciem, skoro zignorował swoje przyrzeczenia, a nawet zdawał się przezwyciężać nerwicę natręctw, i postanowił się z nią spotykać?

Tego wszystkiego było dla Walerii za dużo.

Westchnąwszy głęboko, wstała z wiekowego, skrzypiącego fotela, który podarował jej niegdyś proboszcz, i podeszła do swojej szafki nocnej. Wyciągnęła z szuflady paczkę malboro i zapaliła jednego z nich. Po śmierci Marzenki wróciła do nałogu, a przerwa w postaci choroby w niczym nie pomogła. Odkąd wróciły jej fizyczne siły, Samicka nie potrafiła powstrzymać się od palenia, nawet jeśli nie relaksowało ją to tak bardzo, jakby chciała.

Na krańcu świata (zakończona)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz