Rozdział szesnasty

350 27 521
                                    


– Co tu robisz? – Zdziwienie w oczach stojącej w drzwiach Zosi było chyba jeszcze większe niż to słyszalne w jej głosie.

Mimo że przez ostatnich kilka dni wikary niejednokrotnie próbował ułożyć sobie w głowie to, co powie dziewczynie na przywitanie, teraz miał wrażenie, że z jego głowy uleciały wszystkie sensowne słowa. Czegokolwiek by nie powiedział, zabrzmiałoby głupio. Albo by ją wystraszył, a ona i bez tego była zlękniona. Widział to wyraźnie w jej postawie i nie było to tylko odbicie jego własnych emocji.

– Przyszedłem... – odchrząknął i poprawił koloratkę. – Chciałem sprawdzić, jak się miewasz po śmierci ciotki. Twoja mama się o ciebie martwi.

Przy wzmiance o Walerii po twarzy Zosi przebiegł dziwny cień, który zniknął, zanim na dobre się pojawił.

– No tak – westchnęła. – Mama zawsze się martwi. Ale tym razem może mieć rację. Chodźmy na spacer.

Zanim Marek zdążył zareagować, Zosia złapała go za rękę i pociągnęła w kierunku centrum Krańcowa.

– Och, przepraszam. – Jej policzki pokrył rumieniec tylko odrobinę mniej obfity niż ten, którym spłonął wikary. – Nie powinnam cię... księdza... tak dotykać. Proszę o wybaczenie.

– Nic się nie stało – odpowiedział pospiesznie, nieomal potykając się o przydługą sutannę. – A jeśli coś cię trapi, możesz mi powiedzieć.

– To nie jest spowiedź – zauważyła, nie patrząc na niego, i przyspieszyła kroku, jakby chciała jak najszybciej opuścić ulicę, przy której znajdował się nie tylko jej dom, ale również plebania.

– Nie, ale nie zamierzam zdradzać twoich sekretów. Chcę ci pomóc.

Zosia popatrzyła na niego kątem oka, a determinacja drzemiąca w jej spojrzeniu niemal zwaliła go z nóg. Przełknął ślinę i potarł coraz bardziej spocone ręce o sutannę. Bał się tego, co usłyszy, a jednocześnie nie mógł się wycofać. W końcu złożył jej matce obietnicę.

– Zanim ciocia umarła – podjęła cicho dziewczyna, patrząc przed siebie i idąc tak szybko, że niemal truchtała – przestrzegła mnie, bym nie chodziła sama po lesie, i poprosiła, abym przekazała tę wiadomość nie tylko Martynie, ale wszystkim swoim koleżankom. Gdy zapytałam dlaczego, nie chciała powiedzieć nic więcej, tylko przysiąc, że się posłucham. Pomyślałam, że to jakieś jej kolejne dziwactwo. Widzisz, jak ciocia się na coś uparła, to nie było przebacz. Nic nie mogło zmienić jej zdania, nawet jeśli to nie wydawało się zbyt logiczne. Tak na przykład było z jej pracą. Jako żona komisarza nie musiała pracować, a już na pewno nie jako sprzątaczka, ale ona nie wyobrażała sobie innej fuchy. Uwielbiała sprzątać, w im większej liczbie miejsc, tym lepiej, a dodatkowym plusem, jak zawsze mawiała, był kontakt z przeróżnymi ludźmi. Zawsze była ciekawska i wścibska i myślę, że to ją właśnie zgubiło – dodała drżącym tonem.

Marek, zasłuchany w opowieść Zosi, drgnął dopiero wtedy, gdy zamilkła i zwolniła kroku przed przejściem dla pieszych. Gdyby nie ona, po raz pierwszy w życiu wszedłby na pasy na czerwonym.

– Co konkretnie masz na myśli? – zapytał, gdy pojawiło się zielone światło i ponownie ruszyli w bliżej nieokreślonym kierunku, a ona nadal milczała.

– Ciekawość. I wiedza. Nie wiem dokładnie, czego ciotka się dowiedziała, ale sądzę, że chciała podzielić się tym z Szermińskim. Dała mi to do zrozumienia podczas ostatniej naszej rozmowy, zanim... sam wiesz. – Zosia potarła oczy, a Marek poczuł impuls, żeby ją przytulić.

Pospiesznie zaczął liczyć od stu do tyłu, aby się uspokoić. Na szczęście pomogło, ale nie na tyle, by olśniło go, co powinien powiedzieć. Nie ułatwiał mu również fakt, że na wąskim chodniku co któryś krok, chcąc nie chcąc, szturchali się ramionami.

Na krańcu świata (zakończona)Where stories live. Discover now