PROLOG

65 1 0
                                    

Pedał gazu nacisnęłam z taką siłą, że już dotykał podłoża. Siedząca tuż obok mnie Camille nie odzywała się i wielkimi oczami patrzyła na pokonywaną drogę. Dziwiła mnie jej reakcja, bo już wcześniej jeździłam z podobnie jak nie bardziej szybkimi prędkościami, kiedy ona była na fotelu pasażera. Dzisiaj był ostatni raz, kiedy będę mogła zabawić się. Jutro wyjeżdżam do Australii na cały rok. Na cały cudowny rok.

— Lil, zwolnij! — ryknęła na mnie Camille. — zaraz nas zabijesz! Albo mandat dostaniesz!

— Camille, wyluzuj — rzuciłam do niej, ale i tak nieco zwolniłam. — przez najbliższy rok prawdopodobnie nawet nie dotknę kierownicy. Nie bądź taką przyzwoitką. Z reguły to ja za nią robię w naszej relacji. 

— Wiem — odpowiedziała. — właśnie dlatego wyciągnęłam cię na tą imprezę. To ostatnia twoja w tym roku z nami, ale jeśli nas zabijesz to nawet jej się nie doczekasz.

— Nie wierzę, że udało ci się mnie na nią wyciągnąć — odparłam. — dobrze wiesz, że unikam wszystkim imprez, na których ma się pojawić Oliver lub James. A już zwłaszcza, gdy mają się pojawić oboje.

Oliver i James to moi prześladowcy. Dokuczają mi od pierwszej klasy liceum. Z Oliverem przyjaźniłam się od dzieciaka, ale wszystko się zmieniło po wakacjach, gdy mieliśmy iść do 1 liceum. Stał się opryskliwy, wredny i zaczął uprzykrzać mi życie, jak tylko był w stanie. Rozpowiadał na mój temat plotki, z których zdecydowana większość była zmyślona. A pozostała mniejsza część bardzo przekoloryzowana. James nie był jednak wcale lepszy, bo tylko mu wtórował i obrzucał mnie coraz bardziej złośliwymi i podłymi uwagami. Nie rozumiałam tej nienawiści, bo tak naprawdę niczym żadnemu z nich się nie naraziłam. Po trzech latach jednak zdążyłam przejść z tym do porządku dziennego. Od jutra miało się to zmienić.

Zaparkowałam pod posiadłością, w której miała się odbyć impreza przy basenie. Nienawidziłam takich imprez przez co podwójnie nie chciałam na nią iść, ale po wielu namowach Camille, zgodziłam się. Nie miałam pięknego ciała niczym z okładki magazynu i nie umiałam pływać. To powodowało u mnie olbrzymie kompleksy. Weszłyśmy za furtkę prowadzącą do ogromnego ogrodu. Skierowałyśmy się na tyły, gdzie był już gospodarz — Jack River.

River był wysokim brunetem, o niebieskich oczach. Miał pogodny wyraz twarzy i wesołe oczy, w których zawsze tliły się wesołe iskierki. Jack'a cechowała duża tolerancja, pomimo całego szumu i plotek owianych wokół mnie nigdy się nimi nie przejmował. Był jedną z tych osób, które doskonale znały moją sytuację z Carterem. Wchodząc na tyły ogromnych rozmiarów ogrodu przywitał nas uśmiech Jack'a.

— Hej, dziewczyny — przywitał się. — Lilia, nie sądziłem, że naprawdę przyjdziesz.

— Taak, ale nie zostanę długo — wyznałam. — w końcu muszę się spakować. Zostanę najpóźniej do 22.

— Fajnie, że i tak jesteś — uśmiechnął się. — tym bardziej, że ma się pojawić Oliver i James.

— Nie przypominaj mi o nich — poprosiłam. — chcę się dobrze bawić.

Jakiś czas później..

Impreza zaczynała powoli się rozkręcać, ale ja z każdą chwilą zaczynałam poważnie żałować, że dałam się wyciągnąć. Pomimo tego, że nie piłam w głowie mi szumiało i rozpierdalało czaszkę. Dopadło mnie zmęczenie, które szybko przerodziło się w chęć rzucenia się na łóżko. Musiałam wracać.

— Będę się zbierać — powiedziałam do Jack'a. — gdzie położyłeś kluczyki?

— Powinny być w domu w kuchni na zawieszkach — objaśnił mi brunet. — pomóc ci?

Było mi(nę)ło? Where stories live. Discover now