1.

131 14 0
                                    

quick note: zmieniam trochę pierwsze rozdziały, nie usuwam ich z Wattpada, nowsze wersje będą tu publikowane, jakoś oznacze nowe i stare żeby każdy wiedział o co chodzi 

Merlin jak co dzień udał się do królewskich ogrodów by po raz kolejny zająć się kwiatami znajdującymi się tam. Największą swoją uwagę jednak przyciągał do krwistoczerwonych róż, najpiękniejszym w całym Camelocie. Zbierał rozkwitnięte różyce tak powoli, jakby od tego zależało jego życie, tak delikatnie by żaden płat nie oddzielił się od łodygi. Odkładał je do dużego kosza po brzegi nimi wypełnionego. Wracając do izby Gajusza, uśmiechnięty od ucha do ucha układał je w piękne bukiety przeplatane wstęgami z aksamitu kupionych na targu w dolnym mieście. Jego opiekun był z niego ogromnie dumny, z wysiłku i starań jakie wkłada we wszystkie te czynności, za ich dokładność i szczęście jakie daje to brunetowi. Hunith myślała by zapewne tak samo. W ten przypomniał o obietnicy złożonej Ginewrze, o daniu jej jednego ze świeżo zerwanych roślin. Pędem wstał z drewnianego stołka chwytając to czego potrzebował i wybiegł opuszczając ponownie izbę. Omijał zręcznie mieszkańców, przepraszając niektórych za ich potrącenia w pośpiechu. Wszedł nie pukając do domu ciemnowłosej ciężko oddychając. Podszedł do przyjaciółki kłaniając się, podał jej upominek.

-A oto i twe róże Pani.

-Och Panie, pamiętałeś - odebrała ją z ręki przyjaciela wkładając do przygotowanego wazonu. Odwróciła się i wybuchła śmiechem, Merlin zawtórował jej, ocierając łzy z kącików oczu - czemu dałeś mi tak ogromny bukiet Merlinie?

-Można powiedzieć, że mam wyjątkowo miły dzień.

Książe ku niezadowoleniu swojego ojca odrzucał kolejne potencjalne małżonki, które umocniły by potęgę królestwa.

-Arturze, musisz w końcu wybrać księżniczkę, która zasiądzie na tronie obok ciebie gdy zostaniesz królem! - wykrzyczał gdy ostatnia dama oddaliła się wychodząc z sali tronowej kierując się do swojej tymczasowej komnaty. Wiele księżniczek przyjechało właśnie dla Artura, by którąś z nich wybrał.

-Zrozum ojcze, nie mogę poślubić kogoś kogo nie kocham. - odpowiedział najspokojniej jak umiał by nie wzbudzić większego gniewu króla akcentując końcówkę zdania.

-Musisz pojąć, że tu nie chodzi o miłość, czy inne uczucia. Tu chodzi o przyszłość naszych poddanych! Jeżeli w ciągu kilku dni nie wybierzesz kandydatki na żonę, ja to zrobię! - To były ostatnie słowa jakie wypowiedział Uther zanim dobiegł jego uszu dźwięk trzasku drewnianych drzwi sali. Artur nie mógł znieść tej kontroli jaką sprawował nad nim rodziciel, nie wyobrażał sobie tego samego co on. Uther poślubił jego matkę właśmie z miłości, ale zdaje się że stary król zapomniał o tym przez te długie lata rozłąki. Jego myśli zaprzątał jedynie ten słodki chłopiec, którego widywał za oknem. Właśnie na jego widok serce blondyna topniało, a lico zanosiło się głębokim różem. Nie mógł temu zaradzić, nie chciał. Pragnął tego chudego, niewinnego i promiennego chłopca by był u jego boku, na tronie, w łożu wieczorem jak i o poranku, przy stole zajadając z nim śniadanie. Wywoływać w nim szczęście, by nigdy nie był smutny. Stanął w miejscu nie zważając gdzie dokładnie był. Musiał pomyśleć gdzie się udać, by cała złość z niego uleciała. Niebieskie tęczówki zaświeciły się gdy pomyślał o ogrodzie. Wpierw udał się do swojej komnaty by zrzucić ciążące na nim odzienie królewskie. Zawołał swojego sługę George'a by mu pomógł. Zarzucił odzienie na parawan, zakładając lżejsze i wygodniejsze. Odwołał służbę i sam wyszedł z komnaty. Bycie tak wysoko urodzonym może wydawać się czymś wyjątkowym i niesamowitym, to prawda lecz potrafi również wykończyć. To nie tak, że tego nienawidził, dbał o każdego jak najlepiej umiał, ale starszy Pendragon mu tego nie ułatwiał. Chodził między różnymi korytarzami zamku kiwając głową na służki czy rycerzy, których mijał. Wyjście na świeże powietrze było czymś czego potrzebował i o tym wiedział. Uśmiechnął się do siebie móc iść do docelowego miejsca. Nie czuł nadziei, że spotka tam obiekt swoich najskrytszych westchnień, każdy miał obowiązki i zdawał sobie z tego sprawę. Ilustrował każdy kwiat po kolei, pastelowo różowe lilie, śnieżnobiałe waleriany, ciemnofioletowe lawendy. Ich zapach mieszał się w niepowtarzalną woń, jaka była jedynie w tym Królestwie.Na blade lico wpełzł uśmiech, ostatnio tak pojawiający się. 

Gardener boy | MerthurWhere stories live. Discover now