– Gdzie jedziemy? - zapytała, kiedy wreszcie udało się nam wyjść na podjazd jej domu bez skrócenia kogoś o głowę.

– W nasze miejsce - odparłem, obserwując uśmiech, jaki od razu pojawił się na jej twarzy.

Kiedy się poznaliśmy, byłem osiemnastoletnim gówniarzem, ale co nieco umiałem w bajerę. Pilar była ode mnie starsza o trzy lata, studiowała i zapewne ostatnim, czego chciała, było użeranie się z zakochanym w niej po uszy dzieciakiem, ale nieskromnie powiem, że dopóki nie zaczęliśmy dużo mówić, a jednocześnie przestaliśmy się wzajemnie słuchać, to wystarczało, by ją do siebie przekonać. Później już było jak było - raz mieliśmy ciche dni, raz darliśmy się na siebie tak, że sąsiadka Pilar, stara pani Iglesias, chciała dzwonić na psy, bo nasze kłótnie przeszkadzały jej w oglądaniu jakiegoś tureckiego serialu. Może nie byłem idealnym chłopakiem, ale ona również czasami zachowywała się jak rozkapryszona pięciolatka, więc po prostu tak wyglądała nasza codzienność - najpierw się rozchodziliśmy, później lądowaliśmy w łóżku, potem się schodziliśmy, znowu rozchodziliśmy i w taki właśnie sposób funkcjonowało nasze błędne koło.

Aż do teraz.

– Nie wierzę, że wciąż o nim pamiętasz - roześmiała się, kiedy z pudełkiem zamówionej na wynos pizzy z gruszkami i gorgonzolą kroczyliśmy wzdłuż dawno zapomnianej i nieco zarośniętej już plaży kilkanaście kilometrów od miasta.

Kiedy w Barcelonie zawsze gromadziły się największe tłumy, my uciekaliśmy tutaj, gdzie nierzadko byliśmy sami, siadaliśmy na samym krańcu starego pomostu i po prostu cieszyliśmy się sobą. Drewniane deski w przeciągu prawie roku, odkąd byliśmy tu po raz ostatni, zdążyły już do reszty spruchnieć, a przy wejściu wisiała tabliczka o zakazie wchodzenia, którą widocznie często ignorowały lokane małolaty, bo pomiędzy pale co kilka kroków powtykane były wypite małpki.

– To randka-randka, czy jest ci mnie po prostu szkoda i chcesz zrobić dobry uczynek? - uniosła brew, siadając na kocu, który ze sobą zabraliśmy.

Randka-randka - poruszyłem brwiami, rozciągając się na materiale jak tłusty kot. – Wiesz co? Chyba jednak cieszę się, że nie wpadliśmy, bo nie zniósłbym drugiego takiego Santiago. Jeśli kiedykolwiek kupimy sobie dom, wnioskuję o ciemną kanciapę pod schodami dla takich przypadków.

– Ojciec roku - mruknęła, wgryzając się w kawałek pizzy. – Połowa już za nami. Nadal nie wierzę, że zgodziłeś się mi pomóc.

– A co miałem zrobić, Pilar? - uniosłem brew, podnosząc się na łokciach. – Moim pierwszym wyborem zawsze byłaś ty, więc nie mogłem postąpić inaczej.

– Teoretycznie mogłeś.

– Teoretycznie za bardzo mi na tobie zależy, żeby to zrobić - westchnąłem, wpychając sobie pizzę do ust. – No i śmiesznie wyglądasz z jaglanką we włosach, a to kolejny powód, dla którego tu jestem.

– A ty nadal wyglądasz jak pingwin - odcięła się, wytykając język. – Ka boom?

– Kochanie, mam już drugi raz w życiu złamany nos - parsknąłem. – Jak pingwin będę wyglądać kiedy ściągną mi to dziadostwo.

Pilar zaśmiała się, obserwując spokojne morze i obmywające brzeg fale. Dzień był ciepły, dużo cieplejszy niż kilka poprzednich i nie było w tym nic dziwnego, bo lato zapowiadało się cudownie i gdyby nie to, że musiałem gnić w tym gipsie jeszcze jakiś czas, pewnie odczuwałbym to jeszcze bardziej. Kładąc swoją głowę na jej nogach, po raz pierwszy od dawna poczułem się naprawdę szczęśliwy - bez płaczącego dzieciaka, bez Gaviego, który już dawno pozamieniał się z chujem na mózgi, bez wszystkiego tego, co ostatnimi czasy powodowało, że czułem się spięty jak dupa wielbłąda podczas burzy piaskowej.

– Wróć do mnie - powiedziałem w którymś momencie, wsłuchując się w szum morza.

Nie odpowiedziała od razu. Jeszcze dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy, jakby roztrząsała w głowie wszystkie za i przeciw mojej propozycji.

– Myślisz, że to dobry pomysł?

– Pewnie nie, ale kto może to wiedzieć? - uniosłem głowę, spoglądając na Pilar skąpaną w blasku czerwcowego słońca. – Też się nie dowiesz, jeśli nie spróbujesz.

– Mówiliśmy tak za każdym pieprzonym razem.

– Niech to będzie ostatni - odparłem, chociaż sam bałem się tych słów. – Jeśli tym razem nam nie wyjdzie, po prostu zostaniemy przyjaciółmi. Co ty na to?

– Jak długo będziesz udawał, że jesteś moim przyjacielem, dopóki znów nie znajdziesz się w moim łóżku?

– Prawdopodobnie wystarczająco krótko, żebyś dała mi jeszcze jedną szansę.

– Wiesz, że to już naprawdę ostatni raz?

– Czy to znaczy, że się zgadzasz? - z zaskoczenia aż usiadłem, bo istniała obawa, że z emocji udławię się własną śliną.

– Nie twierdzę, że to dobry pomysł, ale...

– Masz rację, to chujowy pomysł - przytaknąłem, bo rzeczywiście, nasz związek był czasami jak wzajemne spychanie się z tonącego statku. – Ale będę najlepszą wersją siebie, jeśli tylko dasz mi jeszcze jedną szansę.

– Ostatnią.

– Ostatnią - wyciągnąłem w jej stronę mały palec, a ona objęła go swoim, składając przysięgę niczym ze swoją najlepszą przyjaciółką w podstawówce. – A wiesz, że to zobowiązuje cię do chodzenia na moje mecze?

– Jakoś to przeboleję - uśmiechnęła się cierpko. – Dziękuję, że jesteś, Gonzalez. Nie wiem, co bym bez ciebie zrobiła.

– Prawdopodobnie Santiago byłby już w oknie życia, czekając na adopcję - wzruszyłem ramionami. – Kocham cię, Pilar i... no żesz kurwa mać! - syknąłem, kiedy mój telefon zawibrował, a na ekranie pojawiło się zdjęcie Ansu. – Co znowu?

– Masz może znajomości u chirurga? - zapytał Fati tak spokojnym głosem, jakby właśnie odmawiał trzecią tajemnicę różańca. – Błagam, powiedz że masz.

– Nie, ale Gavi... kurwa, czekaj, co?

– No bo... wydarzyła się mała... rzecz - zaśmiał się histerycznie. Pilar aż pobladła, przysłuchując się naszej rozmowie.

– Rzecz?!

– Stary, krew się leje, lepiej szybko wracajcie.

– Coś ty...

– Odmawiam składania zeznań!

I były to w zasadzie jego ostatnie słowa, zanim się rozłączył, wprawiając nas w osłupienie. Nie bardzo zrozumiałem co się wydarzyło oraz kto jest ranny, ale jeszcze nigdy w takim tempie nie biegłem do auta potykając się o własne nogi.

– Zabiję go - sapnęła Pilar, wsiadając na siedzenie pasażera. – Jak Boga kocham, Gonzalez, zatłukę jak psa.

_____
long time no see🙃

Dziś jeszcze czynnik!

Houston, we have a problem | pedri Where stories live. Discover now