– Kiedy ostatni raz byliśmy na randce?

Nie odpowiedziała, bo doskonale wiedziałem, że w przeciwieństwie do mnie nie pamięta tego dnia. Nie, żebym ją winił - nasza relacja była jak symetryczna sinusoida, zaliczała swoje wzloty i upadki, a nasze poprzednie wspólne wyjście znajdowało się gdzieś pomiędzy "nigdy nie kochałam nikogo tak, jak kocham ciebie" a "nigdy więcej się do mnie nie odzywaj". Zabrałem ją wówczas na romantyczną kolację na plaży, a później oglądaliśmy zachód słońca przy bunkrach z oczami wpatrzonymi w panoramę Barcelony, popijając jakiegoś ruskiego szampana. Pilar była wówczas taka szczęśliwa, ale nawet to nie uchroniło nas od kolejnego zerwania kilkanaście dni później, kiedy to pokłóciliśmy się o rzecz, której nawet nie pamiętam. Był to także czas, gdy próbowaliśmy swojego szczęścia w ramionach innych osób i przez krótką chwilę sądziłem nawet, że Rosario nie jest tą dziewczyną, którą kocham. Wtedy myślałem, że być może był to pewien krótki etap w moim życiu, ale teraz nie mogłem znaleźć nikogo, kto dawałby mi tyle szczęścia co ona.

– Jesteś piękna - powiedziałem więc, obserwując jak zapina obcisłe jeansy i wciąga na siebie krótki top na ramiączkach. Słysząc moje słowa zarumieniła się i nie była tego w stanie przykryć nawet warstwa podkładu, który na sobie miała. – Weź bluzę.

– Jest ciepło.

– Weź bluzę, Pilar. Nie chcę, żebyś się rozchorowała.

Wywróciła oczyma, ale zabrała cienką ramoneskę wiszącą na oparciu krzesła. Być może czasem byłem nadgorliwy i być może właśnie to jej we mnie przeszkadzało, ale zawsze sądziłem, że wielka miłość tworzy się z małych rzeczy, które z kolei składają się na troskę o drugą osobę.

– Ciociu, wyglądasz tak ładnie, jak nie ty!

Czy wspomniałem już o tym, że choć Santi nie mówił zbyt dużo jak na dziecko, to gdy tylko się odezwał, jego słowa rozkładały wszystkich na łopatki? Jeśli nie, to musielibyście widzieć minę Pilar, która słysząc z ust swojego siostrzeńca komplement niebędący komplementem z jednej strony była zaskoczona, a z drugiej wiedziałem, że jeżeli natychmiast nie wyjdziemy z tego domu, to może dojść do rękoczynów.

– Jak księżniczka i żaba! - zawołał Santiago, na co Ansu omal nie parsknął śmiechem, podłapując mój morderczy wzrok.

– No co? Och, ty też jesteś piękny, serdelku - dźgnął mnie w żebro, prawie robiąc pod siebie. – Coś jak grecki bóg dobrobytu. Jak mu tam było?

– Dionizos? - uniosłem brew, nie wiedząc do czego zmierza.

– Raczej Sadłonis, bo jeśli nie przestaniesz tyle wpierdalać, to niedługo łatwiej będzie ciebie przeskoczyć niż obejść - Fati krytycznym wzrokiem omiótł moją sylwetkę, kręcąc głową z powątpieniem. – Jak tak dalej pójdzie, to będą ci musieli lampasy wstawić do koszulki meczowej, bo... ała! - stęknął, gdy zdzieliłem go przez łeb dla czystej zasady. – Co jest?!

– Zasada numer trzy brzmi...

– Nie przeklinać przy naszym dziecku - wyrecytowaliśmy we trójkę, choć im dłużej trwała nasza opieka nad tym bachorem, tym bardziej w głębokim poważaniu miałem wcześniejsze ustalenia. Tego nie dało się wziąć bez jednego, soczystego kurwa mać z samego rana i ja pierdolę przed pójściem spać. Czym lepiej znałem Santiago, tym bardziej utwierdzałem się w przekonaniu, że bylibyśmy okropnymi rodzicami - zwłaszcza, że ten mały diabeł był blisko spokrewniony z Pilar i istaniała szansa, że jej geny obrócą się przeciwko nam.

Houston, we have a problem | pedri Where stories live. Discover now