Listopad 1991

20 0 0
                                    

Śnieg padał nieprzerwanie, a zarazem niemiłosiernie na włosy Madzi, trzymając jedną ręką siatkę z dwoma racjami żywnościowymi i kilogramem wołowiny, a w drugiej dzierżąc beret. Przez smugę białych opadów ujrzała kształt czterech ludzi, jeden leżał skulony, zaś trzech stało nad nim w półokręgu, niedaleko od nich siedziała kobieta łapiąca się za głowę i zakrywająca płacz krzykiem. 

Madzia przyspieszyła kroku i schowała się za pobliski blok.

- No i co kurwa! - powiedział ochrypłym tonem środkowy człek trzymający łom. - Chcesz znowu dostać? Iskrowicz nawet poza jednostką taka łamaga.

Sylwetka z lewej podeszła do płaczącej kobiety i jednym ruchem złapała ją za włosy i rzuciła w stronę Artura. Środkowy pochylił się nad nią i złapał za twarz w kierunku leżącego.

- Poznajesz kurwa swojego chłopaczka? 

Ta tylko przez łzy zawyła niezrozumiale.

- Zostaw go! - zawołała kobieta.

Sylwetka z prawej podniosła kobietę i odrzuciła.

- Arturku, zapamiętaj raz na zawsze... - środkowy przyłożył do jego brody łom - Jeśli znowu zobaczę ciebie z nią, to pożałujesz. - spojrzał na kobietę - A ty Ola won stąd!

Ola wstała i ostatnim spojrzeniem na Artura pożegnała się z nim.

Artur spojrzał się na środkowego swoim przekrwionym prawym okiem, bo lewego sił nie miał otworzyć i się uśmiechnął.

- Aleksander - zakasłał krwią - Dylijski...  Nigdy się nie zmienisz... Prędzej umrę niż przestanę kochać Olę... Zawsze będziesz zakłamanym, zniewieściałym - wziął ciężko głęboki oddech - i pieprzonym chu...

Nagle rozgłos mocnego liścia na twarz rozleciał się po okolicy, a potem dało się słyszeć agonalne wycie. 

Dylijski wstał i splunął na leżącego Artura po czym nakazał reszcie pójść z nim do jednostki drwiąc na głos z Artura. 

Madzia rzuciła siatkę, a beret schowała do kieszeni w spodniach i podbiegła do Artura.

- Artur! - wrzasnęła - Artur! 

Artur leżał nieruchomo, a jedyne czym mógł ruszać to ustami i okiem. Madzia uklękła przy nim i podniosła na swoje nogi.

- Boże Artur jesteś cały we krwi... To znowu Dylijski? Tak?

- Ola... - ponownie zakasłał krwią - Gdzie Ola? 

- Ola pewnie do domu już poszła, i niech tam zostanie... Powiem jej, żeby się zamknęła a ja zabiorę ciebie do mnie... Dobrze?

- Dobrze. - powiedział z ciężkością.

Madzia podniosła Artura i przekładając jego rękę na ramię odprowadziła na parter bloku, w którym mieszkała. Po przekroczeniu progu ułożyła Artura w salonie, na co sama Madzia poszła do kuchni.

- Herbatę ci zrobię. - powiedziała z drugiego końca mieszkania Madzia.

- Tak... - Artur westchnął. - Proszę.

Artur wstał i bez niczyjej pomocy zaczął iść w stronę kuchni. 

- Madziu...

- Ty idioto wracaj się połóż, sobie coś zrobisz jeszcze. 

- Nie, nie Madziu, poradzę sobie. 

- Artuś.

- Magdalenko. 

- Artuś, proszę wróć się połóż, zobacz jak wyglądasz.

Artur popatrzał się na swoją białą, no już białoczerwoną koszulkę.

- Normalnie Madziu.

- Tak wygląda Dylijski po każdym wyjeździe na przepustkę do domu, naćpa się, upije i wraca taki do jednostki.

- No cóż tu Madziu poradzić, że w świecie nienawiści kara się za kochanie.

- No to widać już gołym ok... - powstrzymała się Madzia.

- Tak, tak gołym okiem, jedynym przez które widzę - zaśmiał się Artur - to co Madziu? Może po winku jeszcze? - spojrzał się na Madzie swoim przekonującym wzrokiem.

- Nie Artuś, jesteś poobijany i trzeba z tym do szpitala pojechać. 

- Mi to wszystko jedno co ze mną będzie.

Madzia odstawiła kubki do herbaty i odwróciła się napięcie do niego.

- Artuś. 

- Co?

- Artuś! Nie wolno tak mówić.

- Ja mogę...

- Nie, ty i żaden człowiek nie może tak mówić. Artuś, a co na to Ola? 

- Za tydzień ma urodzić...

- No i widzisz, jednak nie wszystko jedno co się z tobą stanie? 

- Tak...

- Ktoś musi nauczyć małego Michałka wojskowości, kto nie dałby rady jak nie ty Artuś.

- Madziu, mówisz tak żeby mnie przekonać żebym do szpitala pojechał.

- Nie, nie.

- W takim razie co?

- My pojedziemy, dzwoniłam do Olki, powiedziałam że się tobą zajmę, ona odpocznie i ty...

- Nie.

- Jak to nie?

- Nie mogę jej samej zostawić! - Artur energicznie się obrócił i zaczął zmierzać do drzwi wyjściowych. 

- Artur wracaj! 

W pewnym momencie nogi Artura ugięły się, a on bezczynnie opadł na podłogę.

- Artuś ty idioto, mówiłam że się zamknie w domu i nic jej nie będzie...

- A dziecko? Ona nie może się stresować... - w oku Artura pojawiły się łzy. - Nie mogę stracić jej ani dziecka...

Madzia spojrzała się na leżącego Artura i również się położyła, objęła go i ocierała oko z łez.

- Artuś...

- Wiem. Lubisz zdrabniać moje imię co? 

- Żebyś wiedział Artuś. 

- Przyszły stopień sierżanta zobowiązuje

Zima mundurowychWhere stories live. Discover now