Rozdział 6

319 36 9
                                    

Pov.: Noe

- Cóż wydaje mi się, że mogę wiedzieć skąd wzięło się to zadrapanie- uznałem po dłuższym czasie.

-Tak? - wydawało mi się że próbuje zachować opanowanie, aczkolwiek w jego głosie. Można było zauważyć ledwo wyczuwalne napięcie.

-To wydarzyło się gdy wraz z Vanitasem próbowaliśmy wyleczyć nosiciela klątwy, chyba jakoś trzy dni temu - opowiadałem uważając by nie pominąć żadnego szczegółu. W końcu chodzi tu o zdrowie mojego...przyjaciela.

- Walczyłem z zarażonym chłopakiem, gdy nagle on odwrócił się i pobiegł w kierunku Vanitasa. Zrobił unik, ale jeden z pazurów zranił go w lewe ramię -ciągnąłem, pomimo iż zauważyłem jak mój rozmówca nagle wyprostował się na swoim fotelu, a atmosfera w pokoju znacznie się zagęściła- Jeśli mam być szczery, nie przejąłem się tym zbytnio, rana była mała i nie zagrażała w żaden sposób jego życiu...to znaczy tak mi się wydaje- dodałem czując na sobie zaniepokojony wzrok mężczyzny.

- Rozumiem...czy jest szansa, że do rany wdało się jakieś zakażenie ? - spytał lekarz głosem, który brzmiał strasznie...błagająco. W tym momencie miałem pewność że coś jest nie tak. Jak źle musiało być skoro sam specjalista w dziedzinie medycny, uznał zakażenie za lepszą opcje niż...no właśnie, niż co?

-Em...nie, nie wydaje mi się- odparłem niepewnie- Zaraz po walce odkaził i zabandażował ramię, więc nie wydaje mi się, żeby taka opcja była możliwa.

Podczas tej rozmowy dyskretnie przyglądałem się papierom leżącym na biurku, starając się wyczytać z nich coś przydatnego, lecz gdy po mojej wypowiedzi cisza zaczęła się przeciągać, a ja nie otrzymałem żadnej odpowiedzi postanowiłem w końcu spojrzeć na mężczyznę siedzącego przede mną.

Jego wzrok był utkwiony gdzieś w panoramie rozciągającej się za oknem gabinetu. W dłoni trzymał czarny długopis, który nerwowo obracał. Jeśli usłyszał moją odpowiedź, to nic nie wskazywało na to by ta go uspokoiła.

Dobra, teraz byłem już autentycznie zaniepokojony.

-Panie doktorze?- starałem się zwrócić na siebie jego uwagę, lecz ten nie reagował - Panie doktorze!-zawołałem już głośniej.

Mój krzyk osiągnął zamierzony efekt, gdyż mężczyzna odwrócił głowę w moja stronę. W jego wzroku było jednak coś niespokojnego. Spoglądał. Na mnie teraz z mieszanką zamyślenia, niedowierzania i bezradności.

-Przepraszam zamyśliłem się- odparł, a na jego twarz wrócił pogodny uśmiech, do którego wszyscy mieszkańcy hotelu już przywykli.

Byłem niemal pewny, że był on tylko częścią fachowego wizerunku lekarza mającego na celu zapewnić pacjenta, że wszystko będzie dobrze. Problem polegał na tym, że nie byłem wcale przekonany czy tak właśnie będzie.

-Nic się nie stało- rzuciłem szybko-Wie Pan już o co może chodzić? Co tak Pana zaniepokoiło?- spytałem mając nadzieję na uzyskanie  odpowiedzi. Niestety moje prośby nie zostały wysłuchane.

-Cóż mam pewne podejrzenia, aczkolwiek wolałbym najpierw sam się upewnić co do ich poprawności. Spokojnie, nie sądzę by było to coś zagrażającego życiu pacjeta.

"Kłamstwo" to jestyne słowo które nasuwało mi się wtedy na myśl.

W jego oczach można było zauważyć wyraźny niepokój. Jestem pewny, że jakiegolwiek nie byłyby te jego "podejrzenia" nie były one dobre, ani chociażby "niezagrażające życiu pacjenta".

Przemilczę fakt iż byłem prawie pewien, że on już wiedział co dolegalo błekitnookiemu. Tylko dlaczego to ukrywa? Boi się, że spanikuje? A może ma jakieś inne powody by mi tego nie wyjawiać?

 PRZY TOBIE WSPOMNIENIA BOLĄ MNIEJ~VanoeWhere stories live. Discover now