Rozdział 5

305 30 8
                                    

Pov.: Vanitas

Mój przymglony umysł zaczął w końcu odbierać jakieś bodźce z otoczenia. Na początku były to tylko pojedyncze dźwięki. Później poczułem iż leżę na czymś miękkim. Jak sądzę było to łóżko.

Do mojego nosa zaczął też z czasem dochodzić intensywna woń leków i środków do dezynfekcji. Skrzywiłem się delikatnie, ten zapach od zawsze mnie drażnił. Prawdopodobnie ze względu na fakt, że w laboratorium stosunkowo często tak pachniało.

Powoli spróbowałem uchylić powieki, czego niemal natychmiast pożałowałem, przez oślepiające światło które zaatakowało moje nieprzyzwyczajone do niego oczy. Zamrugałem parę razy, po czym postanowiłem ocenić moje dotychczasowe położenie.

Ze zdziwieniem przyjąłem fakt iż znajdowałem się w głównej sali medycznej, położonej w "lewym skrzydle" naszego hotelu.

Usiłowałem sobie przypomnieć co się działo zanim tu trafiłem, ale było to niezwykle ciężkie zważywszy na ciągły ból głowy który towarzyszył mi od momentu obudzenia się.

Ah, no tak, zemdlałem.

Pamiętam jak Noe pochylał się nade mną i prosił Rolanda o pomoc w zaniesieniu mnie... gdzieś?

Cóż jak widać chyba chodziło mu o "naszego" doktora.

Ze zdziwieniem przyjąłem fakt iż światło w pokoju było zgaszone. Co w takim razie podrażniło mój wzrok zaraz po przebudzeniu, zapytacie? Jak się okazało przyczyną były promienie zachodzącego już powoli słońca, które oświetlały pomieszczenie i ogrzewały przyjemnie moją twarz.

Musiało być więc coś około godziny dziewiętnastej. Spałem więc mniej więcej 4 godziny. To dość sporo jak na zwykle osłabienie... Bo to było zwykle osłabienie, prawda?

Na pewno, przecież na nic nie choruje. Podczas walki z nosicielem klątwy również nie odniosłem żadnych poważnych ran. Było jedynie to draśnięcie, lecz było one zbyt małe by stracić jakąś znaczącą ilość krwi.

Moj wzrok nieświadomie powędrował w kierunku okna. Z wysokości zaledwie drugiego piętra mogłem bez problemu przyjrzeć się ludziom spacerującym po ulicach Paryża. Nikt z nich nie przyciągnął jednak na dłużej mojej uwagi. Ot co, zwykle rodziny, pary albo grupki znajomych przedzierające się przez tłumy innych ludzi. Każdy z nich miał swoje życie, swoją historię.

Nagle niezwykle śmiesznym wydał mi się fakt iż większość z nich nie zdaje sobie nawet sprawy z istnienia wampirów, albo nie tyle "nie zdaje sobie sprawy" co po prostu nie przejmuje się istnieniem wampirów. No tak, przecież większość z nich nigdy nawet żadnego nie spotkała.

Większość z nich to tylko wiecznie narzekający na swój los egoiści.

"Och jakie to straszne, nie mam wystarczająco dużo pieniędzy na tą sukienkę"

"Cholera, haruję jak wół w tej robocie, a i tak moja pesja nie przekracza nawet średniej krajowej."

"Rodzice znowu kazali mi posprzątać pokój, ja z nimi nie wytrzymam, to takie niesprawiedliwe!"

Zachowują się zupełnie tak jakby wiedzieli czym jest cierpienie.

Narzekanie- to jedyne co robią.

Założę się jednak że nikt z nich nie doświadczył prawdziwej rozpaczy.

Nikt z nich nie oglądał jak wampiry mordują całą ich rodzinę. Rozrywają na strzępy po kolei ojca, a następnie matkę.

Nikt z nich nie był królikiem doświadczalnym jakiegoś psychola. Nie musiał znosić dzień w dzień bólu tak okropnego że już śmierć wydawała się wybawieniem.

 PRZY TOBIE WSPOMNIENIA BOLĄ MNIEJ~VanoeWhere stories live. Discover now