Rozdział X

483 37 63
                                    




Jedynym zaufanym wampirem, który zgodził się o tej porze pomóc, była Yoko Tanaka. Dziewczyna nie wydawała się zaskoczona prośbą Xavier'a i bez wahania zgodziła się odprawić rytuał. Nie zadawała pytań, ani nie oceniała powodów, dla których chłopak przyszedł do niej z tak nietypowym zapytaniem. Można by rzec, że zachowywała się, jakby był to dla niej chleb powszedni. Wstała z łóżka i narzucając na siebie bluzę, wyszła z nim na lodowaty korytarz. Gdy dotarli do pokoju, jednym, wprawnym ruchem narysowała okrąg z soli i pomogła przenieść do środka nieprzytomną Wednesday. Następnie, podobnie jak Nathaniel, wypowiedziała krótką formułkę Katharsis i reszta miała już dokonać się sama.

- Yoko, jesteś nieoceniona - Xavier był szczerze poruszony jej bezinteresownością - Dziękuję.

- Nie ma sprawy, nie musisz dziękować. Mam nadzieję, że Wednesday szybko wyjdzie z tego, w co się wpakowała - rzekła, wzruszając ramionami - Gdyby do rana się nie przebudziła, daj mi znać. To nie moja sprawa, ale mogłoby to być winą jakichś czynników, których nie wzięłam pod uwagę. Wiesz, że nie lubię wnikać w rzeczy, które mnie nie dotyczą - ciemnowłosa wampirzyca założyła na nos swoje nieodłączne, ciemne okulary i udała się do wyjścia.

- W razie czego się odezwę - chłopak odprowadził ją do drzwi - Jeszcze raz dzięki - powiedział na odchodne, a gdy dziewczyna oddaliła się już na wystarczającą odległość, westchnął ciężko. Nie wiedział, co miał teraz zrobić. Nikomu nie mógł powiedzieć o tym, co się wydarzyło, ponieważ mogłoby to ponieść za sobą różne nieprzewidziane konsekwencje. Porywacze nie zostawili też żadnych wskazówek, gdzie można by rozpocząć poszukiwania, więc jedyne, co mu pozostało, to czekać na przebudzenie Wednesday. Liczył, że chociaż to nastąpi bez komplikacji. Nie potrzebowali dodatkowych kłopotów w postaci Goodie, mającej zamiar samowolnie dokonać krwawej zemsty rękami panny Addams. Usiadł na podłodze i wpatrywał się w spokojne oblicze dziewczyny. Jej blada twarz jaśniała w półmroku pokoju, a czarne warkocze rozsypały się na posadzce. Nie mógł przezwyciężyć ochoty złapania ją za rękę. Ostrożnie chwycił jej dłoń, przymykając oczy i modląc się, aby nie trwało to długo, a samej Wednesday nie stało się nic złego.

********

Wędrowała pustymi korytarzami Nevermore. Zupełnie cichego i opuszczonego Nevermore, które sprawiało wrażenie, jakby ostatni raz był tu ktoś conajmniej przed kilkudziesięciu laty. Posadzki pokrywała gruba warstwa kurzu, z sufitów sypał się tynk, ścienne rzeźby były pokruszone, a drzwi prowadzące do klas niepokojąco skrzypiały. Wiatr hulał pomiędzy niepozamykanymi oknami, wkradając się do środka kompletnie zarośniętej oranżerii, a w końcu i wylatując na kamienne korytarze. Nie była pewna, czy to sen, czy taka była też rzeczywistość. Ledwo pamiętała swoje imię, lecz pomimo tego coś uparcie podpowiadało jej, że to właściwe miejsce. Stanęła przy ścianie, w rogu jednego z korytarzy, który wychodził bezpośrednio na dziedziniec. Nie odważyła się jednak na niego wkroczyć. Była osłabiona, a tamto miejsce było zbyt bardzo odsłonięte. Nie wątpiła, iż w Akademii z pewnością od dawna nie gościł nikt żywy, ale nie oznaczało to, że budynek wolny był od obecności duchów. Niekoniecznie nastawionych do niej przychylnie. Niewytłumaczalnie wyczulony instynkt przetrwania co rusz nakazywał jej się odwracać. Wyczuwała tu czyjąś obecność i ta świadomość napawała ją lękiem, do którego sama nie chciała się przyznać. Coś było tu razem z nią. Czaiło się w kątach, majaczyło w mroku i obserwowało każdy jej ruch. Nie była tylko pewna, co to mogło być. Wszystkie jej wspomnienia pozostawały zamglone, jakby oddzielała ją od nich półprzezroczysta kurtyna. Intuicja jednakże nigdy jej nie zawiodła i nogi zdawały się same prowadzić ją pod pomnik założyciela. Niewiele myśląc, pstryknęła dwa razy. Otworzyło się, ziejące ciemnościami, przejście. Wednesday, pomimo fizycznego osłabienia, bez zawahania ruszyła w mrok. Podświadomy niepokój prowadził ją krętymi stopniami w dół. Przeczuwała, że znajdzie tam wszystkie odpowiedzi, jakich szukała. Na dole, w samym sercu siedziby bractwa, tliła się pojedyncza świeczka, postawiona na staroświeckim spodku wprost na lodowatej podłodze. Liche światło, które wytwarzała, strachliwie migotało, co oznaczało, że ogień wyczuwał czyjś ruch. Cienie rzucane przez ogarek świecy na posępne portrety, sprawiały, że namalowane postacie surowo spoglądały na przybyłą. Ciemnowłosa dziewczyna niezrażona niesprzyjającymi warunkami, pokonała ostatnie stopnie. Dopiero, kiedy stanęła na posadzce, poczuła, jak bardzo było tutaj zimno. Z ust wydobywały jej się kłęby pary. Miała zamiar rozejrzeć się po pomieszczeniu, chociaż sama nie do końca potrafiła uzasadnić w jakim celu chciała to uczynić. Mgła spowijająca jej umysł i wspomnienia, wciąż się nie rozstąpiła. Minęła może minuta, gdy jej wzrok przyzwyczaił się do ciemności i mogła rozróżnić coś więcej niż tylko podłogę i obrazy znajdujące się w obrębie światła. Jej serce mimowolnie zabiło, a żołądek nieprzyjemnie się skurczył, kiedy dostrzegła siedzącą pod ścianą, skuloną dziewczynę. Wyglądała jak jej lustrzane odbicie, z tą różnicą, że miała jasne włosy i ubrana była w wystrzępioną, niebieską sukienkę. Przyglądała jej się w milczeniu, ale nawet w półmroku dało się zobaczyć zawarte w jej spojrzeniu wściekłość i zacięcie.

Światła Nocy [Wednesday x Xavier] -ZAKOŃCZONE-Where stories live. Discover now