Rozdział IV

589 46 29
                                    




Dni dłużyły się, przesycone październikową szarością, która całkowicie zdominowała złotą jesień. Deszcz padał prawie nieprzerwanie, wprowadzając do życia uczniów Nevermore pewną rutynę. Wendesday była bliska stwierdzenia, że nieomal brakuje jej wiadomości od prześladowcy, które wprowadzały do jej życia ekscytujący dreszczyk niepokoju. Telefon jednak jak na złość milczał jak zaklęty, chociaż jej parapsychiczne przeczucia podpowiadały jej, że to tylko cisza przed burzą. Nie miała żadnych poszlak ani w sprawie tego, kim był nadawca, ani dlaczego próbował uśmiercić ją na przyjęciu. Musiała więc uzbroić się w cierpliwość, co z każdą sekundą okazywało się coraz trudniejsze. Panowała upiorna nuda, która potrafiła przerazić bardziej od najmroczniejszego potwora. Panna Addams uznawała to jednakże za osobliwy trening wytrzymałości umysłu. Wyznawała zasadę, że, to, co było jej przeznaczone, ostatecznie i tak do niej wróci.

Żeby zabić czas pomagała Eugene'owi przy ulach, pokazywała Enid, jak ukrywać typowe dla niej przesadne podekscytowanie, chodziła na zabójczo nieciekawe lekcje, a od czasu do czasu nawet rozmawiała z rodzicami przez magiczną kulę. Czasem, gdy jak zjawa przemierzała lodowate korytarze Akademii, kątem oka udało jej się wychwycić czyjeś zmartwione spojrzenie, albo przypadkiem popatrzeć w złą stronę. Ani przez chwilę nie zawracała sobie jednak głowy ową osobą o przydługich włosach, które najwyraźniej zastępowały mu mózg. Zdradziecka Rączka wdała się w niepożądany sojusz z Thorpe'em, któremu pomagała dokończyć utajnione dzieło sztuki. Wednesday obiecała sobie, że w końcu zakradnie się do tej przeklętej szopy i sprawdzi, co knują, ale wydawało jej się, że ostatnio chłopak ciągle tam przesiadywał, więc nie było to takie łatwe. Od tygodnia nie odzywała się za to do Rączki, który bezmyślnie umykał do pokoju Xavier'a i dawał się pokonać tej irracjonalnej męskiej solidarności.

- Cóż za bezczelność. Zrobił się za miękki, a tego tolerować się nie da! - mruczała pod nosem, krążąc po pokoju.

- Bądź mądrzejsza i wyciągnij rękę na zgodę. Rączka na pewno na to czeka! - odparła Enid, nie odrywając wzroku od lustra ze swoim odbiciem.

- Nie rozmawiam ze zdrajcami.

- Nie możesz być taka surowa.

- Jestem wdzięczna za radę, o którą nie prosiłam - ciemnowłosa dziewczyna skrzywiła się z niesmakiem i wyszła na korytarz. Złodziej kwiatów już na nią czekał. W chwili słabości zobowiązała się, że pomoże mu wysączyć ekstrakt z czarnej dalii w zamian za tamto nieszczęsne uratowanie życia.

- Spóźniona - powiedział chłopak, opierając się o ścianę.

- Twój zegarek jest spóźniony.

- Gwoli ścisłości, to telefon.

- Działa na podobnej zasadzie.

- Nie do końca.

- Wednesday, technologię lepiej zostaw mnie. Zawsze musisz mieć ostatnie słowo? - uśmiechnął się lekko i schował telefon do kieszeni.

- W niczym nie będę ci ustępować, prześladowco - prychnęła - Nie dam się kontrolować urządzeniom elektronicznym.

- Myślałem, że ten etap mamy już za sobą?

- Cóż, właściwie zasada jest jedna. Nie ufaj tym, którzy kradną ci kwiaty sprzed nosa.

- Jesteś niemożliwa. Nadal do tego wracasz?

- Zawsze.

- To dlaczego zgodziłaś się mi pomóc?

- Myślałam, że to jasne - spojrzała na niego kpiąco - Nie lubię być winna czegokolwiek innym śmiertelnikom.

Światła Nocy [Wednesday x Xavier] -ZAKOŃCZONE-Where stories live. Discover now