1

17.7K 794 65
                                    

— Hope! Hope! Chodź tu natychmiast!

— Już! — Odkrzykuję.

Niechętnie wstaję z łóżka, by zobaczyć, że jest dopiero szósta rano. Cóż, to już codzienna rutyna. Wstawałam wcześnie rano, by przygotować śniadanie dla mojej kochanej macochy i jej jeszcze kochańszej córeczki - Cornelii. Nadal nie rozumiałam, dlaczego nie wynajmie sobie służącej, skoro odziedziczyła po moim ojcu niezłą sumkę. Ale nie, wykorzystujmy biedą Hope, bo nie trzeba było jej płacić.

Załoyłam moje ulubione potargane rurki, luźny biały top i czarne trampki. Chwyciłam plecak, który spakowałam już wczoraj i zbiegłam na dół, do kuchni. Szybko włączyłam expres do kawy, a z ogromnej dwudrzwiowej lodówki wyciągnęłam składniki na kanapki. Zrobiłam je w ekspresowym tempie, więc w ciągu piętnastu minut mogłam podawać do stołu.

— Ta kawa jest zimna. —   stwierdziła Grace — moja macocha.

Westchnęła, po czym szybko pobiegłam zrobić nową. Później miałam czas na umycie zębów, umalowanie się i uczesanie. Gdy wróciłam, posprzątałam ze stołu i zjadłam pozostałe kanapki.

—Hope! Twój obleśny kumpel przyjechał! —   Usłyszałam krzyk Cornelii.

Z uśmiechem wybiegłam z domu, by wskoczyć do Pick Upa Matta.

 — Hej małpko! - Wyszczerzył się mój przyjaciel.

— Hej Matt.

— Gotowa na dzień w piekle?

— Jak nigdy.

— To jedziemy. — Odpalił swój samochód, po czym wyjechaliśmy z podjazdu.

Nie jeździłam nigdy z Cornelią i Grace, ponieważ Grace stwierdziła, że jej córka nie może być kojarzona z kimś tak przeciętnym, jak ja. Na szczęście miałam mojego najlepszego przyjaciela Matthew, dzięki któremu nie musiałam spędzać tych dodatkowych minut z tamtymi jędzami, albo iść na piechotę dwa kilometry, co wiązałoby się z tym, że musiałabym też wcześniej wstawać, aby zdążyć.

Zaparkowaliśmy na jednym z wolnych miejsc na parkingu szkolnym, po czym ramię w ramię ruszyliśmy w stronę budynku. Był maj, słońce przyjemnie grzało, więc praktycznie wszyscy uczniowie znajdowali się na parkingu lub na placu szkoły, w tym on — Harry Styles. Kapitan drużyny futbolowej, artysta oraz pieprzona perfekcja. Stał właśnie z grupką swoich kolegów, śmiał się z czegoś, co przed chwilą powiedział jego najlepszy kumpel Will, ukazując słodkie dołeczki i odrzucając głowę do tyłu.

— Ślinka ci cieknie. — odezwał się Matt, przez co musiałam oderwać wzrok od Stylesa.

— Daj spokój, popatrzeć zawsze mogę.

— Nie rozumiem, co on w sobie ma, że tak wszystkie na niego lecicie?

— Cudowne loki, szmaragdowe oczy, cudowne dołeczki... — zaczęłam wymieniać.

— Loki to ja też mam! A żadna na mnie nie leci.

— Bo jego loki są słodkie, a ty wyglądasz jak baran.

— Wow, dzięki, potrafisz podnieść człowieka na duchu.

— Do usług. — chichoczę.

— Słyszysz? —   pyta Matt.

— Ale co? —   Marszczę brwi.

— Piosenka! No weź, nie mów, że nie pamiętasz. — Wsłuchałam się uważniej w melodie, która leciała z głośników umieszczonych na boisku szkolnym, po czym uśmiechnęłam się szeroko. To była nasza ulubiona piosenka z dzieciństwa (piosenka z załączniku). Kiedy Matt do nas przychodził, zawsze zamykaliśmy się w moim pokoju i puszczaliśmy ją na cały regulator, śpiewając i tańcząc, jeśli można było to nazwać tańcem.

— Mogę prosić panią do tańca? — Matt ukłonił się, wyciągając do mnie rękę.

— Nie, nie ma mowy! Jesteśmy na środku placu szkolnego! — zaoponowałam.

— Nie daj się prosić — zamrugał słodko oczami.

Westchnęłam, po czym podałam mu dłoń i zaczęliśmy tańczyć, śmiejąc się jak wariaci. Byłam świadoma, że robimy z siebie idiotów, ale tacy już byliśmy.

— Okej, lepiej spadajmy na biologię, bo pani Fllyn odetnie ci twojego kolegę, jeśli zawsze będziesz się spóźniał. —   powiedziałam, gdy piosenka zakończyła się wraz z dzwonkiem.

Matt jęknął, po czym ramie w ramię, nadal podrygując, ruszyliśmy na patroszenie żab.





Kopciuszek ~ [h.s] ✓Where stories live. Discover now