Rozdział X Kuźnia

5 1 0
                                    

Feanor siedział skulony i nieruchomy, tak jak poprzednio. Jednak jego mózg już nie spał. Przez głowę przechodziły mu tysiące myśli, jakby miliony trybików w dawno zardzewiałej maszynie, którą właśnie ktoś włączył. Coraz szybciej i szybciej.... .

Był rozgniewany. Gdzie podział się ten łotr, który skusiwszy Curufinwego do udziału w swych podejrzanych knowaniach, teraz zniknął bez śladu? Miał kogoś przysłać, jakiegoś nieznajomego. Ale czas płynął i nic! Może to wszystko kolejna intryga Valarów, chcących jeszcze bardziej go upokorzyć? Naiwny głupcze, teraz zapewne Możni śmieją się z ciebie w swych błogosławionych krainach!

Z tych rozmyślań niespodziewanie wyrwało go jakieś dziwne uczucie, czy może raczej: przeczucie. Jakby coś działo się z wszechobecną Pustką. Nigdy czegoś takiego nie czuł. Zresztą, od niepamiętnych czasów nie czuł przecież nic. A teraz zdawało mu się, jakby znowu ożywał! Jak w zamierzchłych czasach, gdy duch jego korzystał jeszcze z gościny ciała. Wieczne zimno przeniknął powiew wiosennego wiatru, niosąc zapach świeżych kwiatów. I jeszcze coś innego, znajomego. Nagle przypomniał sobie: tak pachnie kuźnia: pełna rozpalonego metalu, wielkich miechów kowalskich i ciężkiej, dusznej atmosfery. Serce jego napełniła taka radość, że aż wziął głęboki wdech, pierwszy od tysiącleci. Zdziwił się niezmiernie, że w ogóle był w stanie to zrobić! Poruszył się! Spoglądał teraz dookoła siebie i obserwował współwięźniów, lecz ci w niepojęty sposób zdawali się nie zwracać uwagi na zachodzące wokół zmiany. Dalej trwali w zimnym, martwym bezruchu.

Nagle obraz lodowatego więzienia poza czasem zaczął wirować elfowi przed oczyma. Coś działo się z otoczeniem, wydawało się rozmazywać, a wręcz rozpadać. Przestrzeń wiecznego bezruchu załamywała się, a w jej miejsce powstawało coś nowego, coś jakby pochłaniającego zastaną rzeczywistość. Wkrótce nic już nie pozostało z wieczystej, mroźnej ciszy. Zastąpiły ją radość i otucha. Zachwycony Feanor zaczął ruszać rękami, zrazu ostrożnie i wolno, z każdą chwilą coraz pewniej i szybciej. Z trudem począł dźwigać się z kolan. Wkrótce z podniesioną głową mógł spojrzeć na to, co działo się dookoła.

Więzienna pieczara ustępowała, rozpływając się niczym cień, albo mroki nocy, pożerane przez promienie wschodzącego słońca. Na jej miejscu pojawiła się olbrzymia, wysoka komnata, której sklepienia wzrok Feanora nie sięgał. Pośrodku stał potężny przedmiot. „Kowadło!" - rozradował się w duchu elf.

Dawna więzienna pieczara znikła już zupełnie, pochłonięta przez to nowe zjawisko. Nagle ukazała się niska, krępa postać odziana w płaszcz z kapturem zasłaniającym twarz. Podeszła do Feanora i zdjęła kaptur, ukazując niedużą, kobiecą główkę. Miała miłe, acz wedle miary elfów niezbyt piękne, rysy. Na jej twarzy gościł łagodny uśmiech. Zawadiackie, przenikliwe oczy przypatrywały się elfowi z ciekawością. Ba, z fascynacją...

-Kim jesteś? - zapytał głośno elf, ze zdziwieniem słysząc własny głos.

- Jestem posłem do ciebie, Mistrzu Feanorze – odpowiedziała z szacunkiem nieznajoma. - Wiele o tobie słyszałam, to zaszczyt poznać cię osobiście.

- Jesteś tą osobą, której miałem oczekiwać ?

-Tak. Jestem Mira, żona króla Lendgwego Wielkiego, ekskrólowa Pollanoru, choć nazwa ta raczej nic ci nie powie. Niestety, nie mamy czasu na wyjaśnienia! Moja obecność w każdej chwili może zostać odkryta, musimy się śpieszyć! - rzuciła rozglądając się z zaniepokojeniem na boki. Wzięła głęboki wdech i ostrożnie wyciągnęła spod płaszcza misterną koronę z bursztynu, w której osadzone były trzy świecące przedmioty.

-Cóż to jest? - zapytał z błyskiem zachłanności w oczach elf.

-Bursztynowa Korona Pollanoru Lethard-dumu. Gwoli ścisłości, zrobiona na nowo przed wiekami przez moich pobratymców, bo jakbyś widział co to było za paskudztwo... to znaczy, pierwsi twórcy mieli nieco mniej umiejętności, powiedzmy. Podobno będziesz wiedział, co z nią uczynić, gdy przekażę ci jeszcze to – szepnęła, wyciągając z kieszeni maleńki przedmiot, lśniący na przemian promieniami południowego słońca oraz chłodną, srebrną poświatą.

- Co to znowu?

-Promień słońca, lampy oświetlającej obecnie świat, zamknięty w jednym szkiełku wraz ze światłem księżyca, który rozświetla mroki nocy. Zapewne nigdy nie miałeś okazji ich zobaczyć. Szkoda, są naprawdę piękne. Choć twoi rodacy zbytnio ich nie cenią, z tego co wiem.

Feanor pragnął podejść bliżej, aby dotknąć tego nowego światła. Niestety, po paru krokach poczuł gwałtowny opór. No tak! Ręce i nogi wciąż miał przykute do podłogi ciężkim łańcuchem Mandosa.

-Jak ja niby mam z tym pracować!? – warknął Feanor pobrzękując okowami z irytacją.

-O tym nie pomyślałam. Ostatni raz dałam się temu mojemu mężusiowi wmanewrować w taką kabałę! Ja miałam ci to tylko przekazać i ewentualnie pomóc w pracy. O łańcuchach cwany krętacz nic nie mówił. Zresztą, kto wie co on i ten jego podejrzany kumpel knują. Ostatni raz nadstawiam głowę dla ich głupich pomysłów! Przecież jak się Aule połapie, co my wyrabiamy w jego kuźni, to mnie wywali na zbity...

- „Nie rób tyle hałasu, Feanorze!" - rozległ się w głowie elfa znajomy głos. - „Ona ma rację, nie mamy wiele czasu, a jeśli zaalarmujesz Mandosa, to roboty nam nie ułatwisz. Nie byłem w stanie usunąć łańcuchów, poza tym chyba sam wiesz, co by cię bez nich spotkało... . Musimy działać mimo tej przeszkody. Pomogę wam i w trójkę uczynimy z tego przedmiotu niezwyciężoną broń, zdolną złamać potęgę ludzi. Ta krasnoludzica niewiele wie o całej sprawie, ale jest zdolnym kowalem i może okazać się bardzo przydatna. Wyjaśnię ci, co ta Korona w sobie zawiera i jaką potęgę można z niej wyzwolić. Ty zaś mocą swej wiedzy i umiejętności wprawisz w nią ostatni, brakujący fragment. Pozostałe elementy sprawdzisz i tak przekujesz, aby można było uwolnić cały ich potencjał. Mira w razie potrzeby pomoże ci z łańcuchami. Nadszedł czas, abyś znów chwycił młot, Feanorze!"

-"Zaraz, zaraz" – odparł w myślach nieufny elf. - „Skoro ta broń będzie taka potężna, to można jej użyć nie tylko przeciw pyszałkowatym ludziom. Gdy oni już upadną, komu przypadnie Korona?"

-"Rzecz jasna tobie" – wyjaśnił usłużnie głos. - „Nie trzeba zresztą czekać na ich klęskę. Dostaniesz ją wtedy, gdy tylko będzie ukończona, a ty z pomocą Miry uwolnisz się ostatecznie z lochów Mandosa."

-"Dlaczego miałbym ci wierzyć?"

-"Jeśli zechcesz, to powtórzę twoją przysięgę sprzed lat. Tę o Eru i Wiecznych Ciemnościach. Chyba trudno o lepszą rękojmię."

-"Powtórz zatem."

I głos wypowiedział straszliwą przysięgę sprzed wieków, zobowiązując się oddać Feanorowi Koronę zgodnie z wcześniejszą obietnicą.

- „Powiedz mi teraz" – kontynuował wciąż nieufny elf - „jaki właściwie masz interes w tym, że chcesz dobrowolnie oddać mi ten bezcenny przedmiot?"

"Powiedzmy, że tak jak i ty pałam szczególną „miłością"do śmiertelników"- odpowiedział z jadowitą satysfakcją głos.

Syna Finwego drażnił zarówno ciężar kajdan, jak i tajemniczy ton irytującego wspólnika. Tak jednak zachłysnął się odzyskaną swobodą, tak bardzo wierzył w moc straszliwej przysięgi (której skutków sam dotychczas doświadczał), że o więcej nie pytał. Bardzo pragnął jak najszybciej przystąpić do dzieła, tajemnicza Korona fascynowała go, choć starał się to ukryć. Mimo ciężaru kajdan, dotarł z trudem do kowadła i chwycił tajemnicze światło, prawie wyrywając je z ręki Miry. Rozpoczęła się ciężka i pośpieszna praca...  

Zapomniane Królestwo ŚródziemiaWhere stories live. Discover now