7. wysoki sądzie

39 4 4
                                    

i don't know how but they found me — bleed magic 

Koniec wykładu oznaczał konfrontację — Bucky wśliznął się do sali pod koniec, pokonany przez własną ciekawość (Zemo wyglądał zabójczo w nieformalnym garniturze, noszenie takiego odcienia granatu powinno być zakazane prawnie) — i szybko się okazało, że był to wykład z historii Sokovii; Helmut mówił pewnie, ale głos czasem mu drżał, kiedy opowiadał o brutalnej rewolucji, traktowanej jak upadek rządzonego przez dynastie baronów kraju. Nic dziwnego, gdyby nie to, nadal mieszkałby na rodzinnej ziemi, może miałby żonę i jakieś inne dziecko, nie Carla, zostałby oficjalnie czternastym baronem Sokovii po śmierci ojca, Novi Grad na chwilę przysłoniłby czarne kiry jaskrawymi światłami inauguracji nowego — mniej lub bardziej — symbolicznego władcy. 

Trzymał w ręce tekturową podstawkę z dwoma kubkami, kawą i herbatą, żeby może tym małym gestem wkupić się w pierwszą warstwę łask byłego męża. Kiedy Zemo podziękował studentom, a szum naciąganych kurtek i zarzucanych na ramiona toreb ucichł, Bucky podszedł do biurka.

— Cześć. Mam dla ciebie herbatę — wręczył mu kubek. Helmut uśmiechnął się lekko.

— Dziękuję. Chciałem porozmawiać o Carlu. Tęskni za tobą.

— Ja też za nim tęsknię. Jego urodziny i święta...

— Będziemy je spędzać razem, nie ma innej opcji. Święta w styczniu, prawda? — Brązowe oczy przysłoniło zmartwienie. Dla niego miało to znaczenie. James przed ich ślubem traktował święta raczej komercyjnie. 

— Tak. 

— Świetnie. 

Jeszcze parę miesięcy temu Bucky nigdy nie pomyślał, że mogłoby im zabraknąć tematów do rozmowy. Jak widać, mogło — niezręczna cisza zawisła nad katedrą, Zemo nerwowo obracał na palcu sygnet. 

— Okej. Dzięki. Zobaczymy się w weekend.

— Tak — Helmutowi wyraźnie ulżyło; nie całkiem to miał na myśli kiedy mówił, że ma ważną sprawę, ale nie potrafił chyba jej poruszyć, jeszcze nie. Musiał dać sobie czas na uporządkowanie własnych uczuć. Nie może być dobrym ojcem, jeśli będzie w kompletnej rozsypce.


Tym razem nie zabrał ze sobą Carla — powiedział Jamesowi, że może się z nim zobaczyć po spotkaniu. Nie robił tego dla niego, to jasne, robił to dla Carla, który coraz częściej napomykał, że tęskni za tatą, że chciałby wyjść gdzieś wszyscy razem, co podkreślał wysuniętą w smutku dolną wargą, że przecież chyba są rodziną, prawda?

Może i w jakiś sposób byli rodziną, ale na odległość, czyż nie? Byli po rozwodzie, James mieszkał osobno, rzadko widywał się z synem czy byłym mężem, z ich rodzinnych rytuałów i zwyczajów nie zostało praktycznie nic oprócz goryczy upchniętej w chłodnym tonie głosu, oszczędnych gestach, wrogich spojrzeniach. Chociaż te barona były nie tyle wrogie, co banalnie pełne bólu, bo nie tak wyobrażał sobie swoje małżeństwo.

James stał praktycznie w drugim końcu korytarza przed salą rozpraw, rozmawiając przyciszonym głosem ze swoją prawniczką, mecenas Walters, ubrany w ten sam semi-formalny garnitur koloru przydymionego jadeitu który Zemo kiedyś dla niego kupił, i sam ten fakt dodatkowo go zirytował; nigdy nie mógł namówić Jamesa na założenie go jeszcze raz, a teraz ten dupek pokazał się w sądzie dokładnie w tym stroju. Gdyby był tu Carl, pewnie teraz któryś z nich przytulałby go do siebie, głaskał włoski, zapewniał, że niezależnie od wyroku wszystko będzie dobrze, wszystko, byleby powstrzymać tłoczące się w kącikach dziecięcych oczy łezki. 

— Helmut? W porządku? — Matt przekrzywił głowę. Chryste, ten facet był kłębkiem nerwów, znerwicowany do granic możliwości w związku ze zdradą, wciąż niezabliźnioną, chorobą synka i niekompetencją eks-męża, i jeszcze się dobijał wpatrywaniem się w plecy swojego byłego jak w obrazek. — Nic nie mówisz.

𝐅𝐎𝐑 𝐓𝐇𝐄 𝐁𝐄𝐓𝐓𝐄𝐑. winterbaronWhere stories live. Discover now