1. kiedy opadł pył

90 8 21
                                    

simon curtis — how to start a war

Cóż, to by było na tyle. James starał się na nikogo nie patrzeć, kiedy kucał przed synkiem na chodniku i mocno go do siebie przytulał. Carl płakał, to było jasne, śliczne brązowe oczka wypełniały łzy, przyciskał do siebie pluszowego misia z błękitną kokardką, miał całą zaczerwienioną buzię.

— Będę cię odwiedzał, pamiętaj, dobrze? Co miesiąc, w jakiś weekend. Będziemy robić wszystkie rzeczy, których Helmut ci nie pozwala, co? — obiecał, trochę dla małego, a trochę dla siebie. Nie jego wina, że ten cholerny arystokrata miał bardzo wypracowane opinie na temat takich zagadnień jak załadowane cukrem desery, street food czy słodycze o okropnych, jaskrawych kolorach. — Wybierzesz sobie co tylko będziesz chciał. Może zabiorę cię nad rzekę z wujkiem Samem, ale musisz obiecać, że nie będziesz schodził z pomostu, rozrabiako. — Cmoknął synka w lekko zadarty nosek. — Możesz dzwonić kiedy tylko chcesz. Masz mój numer w kieszonce. Nawet jeśli pomyślisz, że jest za późno, dzwoń. Odbiorę. 

— Obiecujesz? Na paluszek? — Carl wystawił mały palec.

Bucky chwycił go swoim. 

— Na paluszek.

Uchwyt przerwało gwałtowne uniesienie chłopca do góry; Bucky nie musiał unosić głowy, żeby wiedzieć, kto go zabrał. Tylko jedna osoba nosiła takie rękawiczki (cienkie, czarne, z doskonałej jakości skóry). 

Zemo przytulał synka do siebie, głaszcząc jego włoski i mierząc byłego męża zimnym wzrokiem. Wyglądał doskonale, fiolet zawsze był jego ulubionym kolorem, subtelnie wplecionym w większość ubrań. Tym razem był to purpurowy golf, uzupełniający dwuczęściowy garnitur dodatkową barwą; dyskretne akcesoria w postaci zegarka nie mogły samodzielnie wywołać takiego efektu. 

— Już dobrze, mój malutki. Zaraz wrócimy do domu — obiecał czule, ocierając rozgrzane policzki. — Możesz się z nim widywać raz na miesiąc w weekend, w tym miesiącu to ten następny. Oeznik go do ciebie odwiezie. — Ostatnie dwa zdania wybrzmiały szorstko, zimno, nieprzyjaźnie, bo co się dziwić, wyrok sędziego może i przyznał mu niemal pełną opiekę nad dzieckiem, ale pozbawił go dwudziestu procent rodowej fortuny, i Zemo nie mógł sobie tego wybaczyć. James był błędem, na szczęście zrozumiał to w porę, ale nie na tyle szybko, by zapłacić niższą cenę.

Siedem lat życia, szansa na rodzica dla Carla i jedna piąta fortuny. Krew mu wrzała, kiedy o tym myślał. 

— Nie utrudniaj nam kontaktu — odparł tylko Bucky, równie chłodno. Zemo (kiedy przestał używać jego imienia?) sięgnął od razu po papiery rozwodowe, nie dał mu nawet nic wyjaśnić, zasłaniając się swoimi nerwami i troską o Carla. Pierdolenie, uznał, kiedy drzwi ich sypialni zachrobotały zamykanym zamkiem, pierdolenie, bo Zemo nawet nie starał się ratować tego małżeństwa, usłyszał plotkę (okej, zobaczył zdjęcie) po czym od razu go aresztował, oskarżył i skazał. Jeśli nie będzie rzucał mu kłód pod nogi, to chyba stanie się cud. — Carl ma pełne prawo kontaktować się ze mną kiedy chce. 

— Dwadzieścia procent mojej fortuny ci nie wystarczyło? 

Wow, Bucky naprawdę nienawidził tych lekceważąco uniesionych brwi i sarkazmu w głosie. Nie jego wina, że sąd tyle mu przyznał — ale nie narzekał, były to konkretne, dobre pieniądze, cieszył się, że nie zostanie z niczym — a potrzeba widywania się z synem jest prosta do zrozumienia. Jest ojcem Carla, traktował go jak własne dziecko odkąd mały właściwie się urodził, bo kiedy miał roczek, Helmut i James wzięli ślub. 

— Dobrze wiesz, że tu nie chodzi o pieniądze.

— Dlaczego w takim razie za mnie wyszedłeś? 

Bucky ścisnął nasadę nosa. Chryste, Zemo naprawdę potrafił być draniem. Zanim jednak zdążył odpowiedzieć coś równie sprytnego, Helmut go ubiegł. 

𝐅𝐎𝐑 𝐓𝐇𝐄 𝐁𝐄𝐓𝐓𝐄𝐑. winterbaronWhere stories live. Discover now