4. choroba

44 3 7
                                    

twenty one pilots — march to the sea 

James nie przemyślał swojego zachowania — zanurkowania do lodowatej wody w ubraniach, bez słowa, z sercem tłukącym się o żebra — ale sprytne plany rzadko kiedy przychodzą do głowy, kiedy twoje dziecko ląduje w zimnym morzu. 

Tak, zimno wody zacinało niemiłosiernie, i z każdą sekundą, kiedy nie natrafiał na malucha pod powierzchnią jego umysł coraz bardziej poddawał się najgorszej konkluzji, jaką mógł wysnuć, że go nie znajdzie, że Carl się utopi i znajdą go następnego ranka w tych samych ubrankach, tylko twarzą w dół i bladego jak ściana, albo że nie znajdą go wcale. Kiedy wynurzył się po raz trzeci, spanikowany, i pokręcił głową patrząc Samowi prosto w oczy, Sam wskoczył do wody tuż za nim. 

Nie było ani sekundy do stracenia. 

Ani sekundy.

Pod wodą było dużo trudniej nie tylko przez temperaturę, ale także przez konieczność wstrzymywania oddechu i poszukiwania na ślepo — jego ręka otarła się o coś, co zdecydowanie nie było Carlem — ale po chwili zacisnęła się na materiale kurteczki. 

Dobry Boże. 

Mały oddychał, kiedy położyli go na ławeczce, wykaszlał tylko trochę wody i przytulił się natychmiast do ojca, owijając ramionka wokół jego przedramienia, a Bucky przycisnął go do piersi. Kto wie, jak to się mogło skończyć kilka, kilkanaście sekund później? mieli szczęście, że nie doszło do tragedii, że Carl oddychał i był tylko cały mokry oraz wystraszony. Nic poza tym, pomyślał, czując jak kamień spada mu z serca, nic poza tym. Chryste, gdyby małemu coś się stało... nigdy by sobie nie darował, nigdy. Muszą zapisać go na lekcje pływania, przemknęło mu przez głowę. Koniecznie. 

Ten sam kamień zaraz potem wskoczył z powrotem na miejsce, kiedy uświadomił sobie jedną, małą sprawę — będzie musiał powiadomić Helmuta, a ten z pewnością dobierze mu się do dupy, jak się dowie. Skrzywił się lekko. Zaboli. Właściwie zaboli to mało powiedziane, Zemo chyba go rozszarpie.

— Sam — rzucił po chwili. — Dziękuję. 

— Nie ma o czym mówić. Grunt, że małemu nic nie jest. Tylko owiń go kocem — Sam podsunął mu gruby kocyk. — Jeśli zmarznie, to może się rozchorować. 

Carl się rozchorował. Obudził tatę kaszlem i płaczem, cały rozpalony, stracił na chwilę przytomność, po czym pojechali do szpitala z nadzieją, że to nic poważnego. Może to tylko przeziębienie, myślał Bucky tuląc małego, i myślał tak z dwóch powodów: 1. bardzo kochał synka, chciał mu oszczędzić paskudnego choróbska, 2. naprawdę nie chciał musieć informować Zemo o tym, co się stało. 


Carl okazał się mieć podwójne zapalenie płuc.

Niewiele było rzeczy, które tak stresowały Helmuta, jak chory Carl. Mały miał za sobą standardowe dziecięce choroby oraz kilka katarów czy kaszelków, ale podwójne zapalenie płuc było poważne. Koszt leczenia nie był ważny, opłaci je bez mrugnięcia okiem, najważniejsze było zdrowie jego synka. Podobnie jak nie był ważny prawie trzygodzinny lot — wsiadł do samolotu tak szybko, jak dowiedział się o wypadku małego z mocnym postanowieniem, że za coś takiego chyba zdejmie z Jamesa skórę, przecież chłopiec mógł się utopić! Co to za rodzic, który do tego dopuszcza? 

Szpital miejski w Delacroix nie różnił się niemal niczym od tych nowojorskich, w każdym szpitalu panowała taka sama atmosfera i unosiła się taka sama woń. Wrażenie bycia chorym przesiąkało powietrze, czuło się zapach płynu do dezynfekcji albo słyszało strzelanie niebieskich rękawiczek, wszędzie wisiały plakaty lub broszurki ze wskazówkami zdrowotnymi. Ugh. 

𝐅𝐎𝐑 𝐓𝐇𝐄 𝐁𝐄𝐓𝐓𝐄𝐑. winterbaronWhere stories live. Discover now