On i jego ambicje

460 45 82
                                    

Odkąd pamiętam, każdą decyzję podejmowałem sam. Oczywiście adekwatnie do mojego wieku w danej chwili. Sam wybierałem sobie liceum, w którym na dzień dobry jest wręcz wojskowy rygor i wyścig szczurów. Jakimś cudem udało mi się tam dostać i z dumą mogę się teraz nazywać tegorocznym maturzystą XIII Liceum Ogólnokształcącego w Szczecinie w klasie o profilu matematyczno - informatycznym. Fakt, profil dość mocno zmaskulinizowany i dziewczynę raczej trudno tam zobaczyć, ale mojej klasy nie zamieniłbym na żadną inną. Matura za rogiem, więc tym bardziej trzeba kuć jak Hefajstos, ale o dziwo, nie czuję tej wszędobylskiej rywalizacji, z której to moja szkoła jest znana na mieście. Albo po prostu zdążyłem się już do niej przyzwyczaić.Moi rodzice raczej byli spokojni o moje miejsce w szkole średniej. Nigdy nie trzeba było mnie specjalnie prosić o uczenie się.Może to dlatego, że zawsze miałem (i mam nadal) obok siebie dwa autorytety w postaci mamy polonistki i taty geografa. Nie uczą mnie i, znając ich, byłaby to ostatnia rzecz, na jaką mogliby się zdecydować względem mnie czy dwóch moich sióstr, Mileny i Natalii, młodszych ode mnie o kolejno dwa i trzy lata. Kocham te dwa szoguny, chociaż czasem bywają wybitnie denerwujące.


***


Jak co rano, przychodzi po mnie moja dziewczyna. Patrycja. Moi rodzice zbytnio za nią nie przepadają, ale nigdy nie dali jej tego odczuć. A przynajmniej ja nic o tym nie wiem. Ale jeśli wierzyć w pewne polskie przysłowie, im mniej wiesz, tym lepiej śpisz.


-Cześć!- piszczy, stojąc, w progu mojego domu. Jest ubrana w różowy sweterek, czarną skórzaną spódniczkę i granatowy, dosyć długi płaszcz. Na nogach ma czarne botki na wysokim słupku, a na prawym ramieniu założoną ma dużą, czerwoną torebkę Tommy'ego Hilfigera, którą dałem jej na urodziny. Droga jak cholera, ale było warto chociażby po to, żeby zobaczyć jej uśmiech wielkości banana. 


-Hej- uśmiecham się do niej. Ona nie odpowiada. Zamiast tego staje na palcach i wsuwa mi swój język do ust.Kątem oka zauważam wychodzącą z łazienki Milenę.


-Nie przy dzieciach- protestuję,a Patka tylko wywraca oczami.


***

Na ulicy mijamy parę. Chłopak, może dwudziestopięcioletni, na wózku.Ręce ma powyginane, a w krtani ma rurkę tracheotomijną. Wózek, na którym siedzi, a w zasadzie leży, jedzie sam.Idąca obok niego blondynka  około trzydziestki coś mówi. Wnioskuję, że rozmawiają, ale z ust chłopaka nie pada żadne konkretne słowo. Jedynie specyficzne, pourywane gardłowe dźwięki. Dopiero, gdy przechodzimy z Patrycją obok, zauważam, że oboje mają na palcach u prawych dłoni obrączki. Przyznam, że lekko mnie ten widok zaskoczył i w myślach pogratulowałem tej dziewczynie odwagi.


- Całe życie zmarnowane- rzuca moja towarzyszka bezpardonowo, gdy odeszliśmy kilkaset metrów.


-Co?- pytam, mając nadzieję, że się przesłyszałem. 


-Nie udawaj, że tego nie widziałeś. Laska marnuje sobie życie dla gościa, któremu pewnie nawet nie staje. Przecież ona z niego nawet w łóżku nie ma pożytku.


-Jezu, Patrycja, przestań! Co ty możesz wiedzieć o życiu ludzi, których minęłaś na ulicy?! Chcesz mi powiedzieć, że gdybym też tak wyglądał, nie byłabyś ze mną?- ciągnąłem zirytowany, patrząc jej w oczy.


-Tak, bo mam resztki godności!-wrzasnęła, a moje oczy rozszerzyły się jak pięciozłotowe monety.


- Przegięłaś pałę- stwierdziłem.


-Chciałeś wiedzieć, to powiedziałam. Poza tym, co to za pytania, jak ty taki nie jesteś?


-Dzisiaj nie jestem. Ale jutro mogę być. Nikt mi  nie da gwarancji na to, że nie spadnie mi na głowę cegła albo nie wpadnę pod tira. 


***


Przez cały dzień słowa Patrycji odbijały mi się od czaszki głośnym echem. Humor poprawił mi się dopiero na ostatniej lekcji. Godzinie wychowawczej. Nasz wychowawca ma jakieś pięćdziesiąt, może sześćdziesiąt lat, i mimo że zna nas już kilka lat, nadal zdarza mu się przekręcać nasze nazwiska. Ale jesteśmy w stanie to przeboleć, bo profesor jest świetnym pedagogiem. 


-Rutkowski!-rzuca w głąb klasy, a ja orientuję się, że chodzi mu o mnie.


-Rutkiewicz- poprawiam z lekkim rozbawieniem.



-No przecież mówię. 


Zaczęliśmy się śmiać, a ja po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że jestem w dobrym miejscu.




Hej!

Przybywam do Was ze swoją pierwszą książką, która NIE jest fanfikiem.

Wymyśliłam ją rok temu, ale dopiero teraz zdecydowałam się zacząć ją pisać.


Jest to kolejna książka dotykająca tematu niepełnosprawności( bo ja nic innego póki co nie potrafię napisać:)). Wiem, że na razie nic na to nie wskazuje, ale możecie mi uwierzyć, że tak właśnie jest.

Mam wielką nadzieję, że Wam się podoba.

Do następnego!

P.

Miłość bez barierOù les histoires vivent. Découvrez maintenant