IV

63 6 0
                                    

Od razu po obiedzie wyszliśmy z domu by pojechać na lodowisko. Dean prowadził impale, Sam siedział obok niego, a ja z tyłu. Po raz setny tego dnia wybrałem numer przyjaciółki, ale b z skutku. Od razu włączała się poczta głosowa. Z wiadomościami było podobnie.

C: Meg odbierz proszę.
C: Porozmawiajmy.
C: Nie chce cię stracić.

I tym podobne wiadomości, których zapewne nie odczytała.

- Jesteśmy na miejscu. - zza myslu obudził mnie Dean patrzący na mnie w lusterku. Wyszliśmy z pojazdu kierując się wprost do kasy.

- Poprosimy trzy bilety plus łyżwy. - powiedziałem czule do mężczyzny po drugiej stronie okienka.

- 15 dolarów. - z kieszeni wyjąłem portfel.

- Nie żartuj. Ja zapłacę. - powiedział blondyn uśmiechając się lekko. - Mój brat cię zaprosił, więc ja płacę - sam również wyjął portfel.

- Jestem też jego bratem. Jesteśmy rodziną... Prawda? - mogłem tego nie dodawać, ale naprawdę ostatnio nie panowałem i nie rozumialem swoich uczuć. Zamilkł. Wykorzystałem to na zapłatę mężczyźnie. - Sam jaki masz rozmiar? - wymusiłem uśmiech kierując się do chłopca. Pięć minut później staliśmy na lodzie opierając się bramkę.

- Może to był zły pomysł. - powiedział szatyn na widok nie malej ilości ludzi na miejscu.

- Ej. Nie mów tak. - klepnalem go w ramie. - Chodz. Nauczę cię.

- Dzięki. - długowłosy niepewnie wszedł na lód. Od razu złapałem go za dłonie i jeżdżąc powoli tyłem zacząłem jego naukę. Nawet nie patrzyłem co w tym czasie robi Dean. Słońcu puściłem chłopca i na widok jego szczęścia, że się nauczył odważył się nawet podskoczyc na łyżwach. - Tak jest! - wtedy zauważyłem, że jego brat nadal stoi przy bramce ze smętna mina.

- Pojedź sobie ostrożnie. Spróbuję namówic Deana by ruszył tyłek. - Sam zachichotał oddalając się. Nie pewnie podjechałem do zielonookiego.

- Tak chciałeś z nami jechac, a teraz co? Tak marnujesz moje pięć dolarów? - spytałem pewnie .

- Dlatego chciałem zapłacić. - syknal patrząc gdzieś za mnie. Przewróciłem oczami.

- A idź ty w cholerę.

- Chyba musimy pogadać. - wkoncu spojrzał mi w oczy.

- Niby o czym? - wiedziałem, że udawanie debila nic by nie dało, ale miałem mała nadzieję.

- Dobrze wiesz. - powiedział cicho.

- Byłem pijany. Nie ma o czym mówić - wyprostował się szybko.

- Ja nie byłem. - nastała cisza. - Mówiłem poważnie.

- To nie ma sensu.

- Co nie ma sensu? - spytał z łagodniejacym wyrazem twarzy.

- To co gadasz. - westchnalem - Miałeś pięć lat. Skąd mogłeś wiedzieć, że coś do mnie czujesz?

- Po tym jak powiedziałeś, że mnie kochasz. - zrobiłem pytająca minę. Po chwili sobie przypomniałem. Pół roku przed śmiercią moich rodziców matka Deana rowniez umarła w pożarze. W budynku obok jej pracy jakiś alkoholik zostawił włączony gaz i zasnął. Jednak iskierka i bum. Ogień dotarł aż do matki Winchesterow, a ona nie miała jak uciec. Dean był załamany i płakał. Mówił, że mama go kochała najbardziej na swiecie, a teraz nikt go nie kochal. Nawet ojciec. Wtedy powiedziałem mu, że jak go kocham. Bardzo go kocham.

- Byliśmy dziećmi rozumiesz. Twoja matka umarła.

- Teraz już nie jestem dzieckiem, a nadal to czuje. - powiedział pewnie.

DESTIEL - "Dlaczego mnie nie lubisz, Dean?"Where stories live. Discover now