- Wow, gratuluję. - Cmoknęłam go w czubek głowy. - A co ty tutaj robisz? - zapytałam, przeczesując palcami jego gęste włosy. Zanim zdążył odpowiedzieć, z mojego pokoju wyszła Gina. - Co to, zjazd rodzinny? - Już nic z tego nie rozumiałam. Oczywiście, nie miałam nic przeciwko temu, by moje rodzeństwo mnie odwiedziło. Ale tak bez żadnego uprzedzenia i w dodatku tak późno? Zaczęłam się martwić.

- Zaraz wyjaśnię ci wszystko - odezwała się Gina, stojąc w progu mojego pokoju.

- Chodź, Mistrzu - zwrócił się Harry do Dominica. - Teraz cię rozniosę, na pewno!

Młody z radością podbiegł do Harry'ego, zajmując miejsce obok niego, a ja zamknęłam się z Giną w moim pokoju i zaczęła mi wszystko wyjaśniać. Najwyraźniej rodzice złapali jelitówkę i wyrzucili dzieciaki z domu na weekend, zanim zdążyli je zarazić. Gina miała nocować u koleżanki, Dom tutaj.

- Chyba, że pan Styles się nie zgodzi - kontynuowała siostra, a ja miałam ochotę parsknąć na to, jak go nazwała. - Wtedy trzeba go zawieść do cioci Julie.

- Raczej nie będzie takiej potrzeby - stwierdziłam, ale na wszelki wypadek poszłam zapytać Harry'ego. Tak jak myślałam, w ogóle mu to nie przeszkadzało.

- Wydaje mi się, że spakowałam wszystkie najpotrzebniejsze rzeczy Doma, ale jak czegoś nie ma...

- Gina, wyluzuj. Poradzę sobie.

- Dobra, to ja spadam do Avy. - Blondynka zarzuciła plecak na ramię i skierowała się do drzwi.

- Chwila moment! - Zatrzymałam ją. - Przecież nie puszczę cię tam autobusem! Jest już ciemno.

- A ja nie mam pięciu lat - zaprotestowała zirytowana.

- A mnie to nie obchodzi - odparłam. - Zawiozę cię.

- Zostawisz mnie? - Dom miał łzy w oczach.

- Wrócę niedługo, kochanie - obiecałam, ale to wcale nie przekonało malucha.

- Zostań z nim - odezwał się Harry. - Ja zawiozę Ginę. I tak nie dałbym ci swojego auta. - Szturchnął mnie zaczepnie.

- Co? Nie! Nie trzeba! Na prawdę, ja... ja poradzę sobie sama! - protestowała Gina, ale już nie było siły, by nas przekonała. Postanowiliśmy i tak musiało zostać. Blondynka nie była z tego zbyt zadowolona, ale musiała na to przystać. 

Harry wyszedł z moją siostrą z domu, a ja zrobiłam Dominicowi kolację, a kiedy zjadł, zagoniłam do łazienki, by się umył. Szczególnie przypilnowałam, by wyczyścił zęby, czego nienawidził robić. Kiedy już grzecznie wykonał wszystkie obowiązkowe czynności i był przebrany w piżamę, przytulił się do mnie na kanapie i razem oglądaliśmy Avengers. 

Malec już prawie przysypiał, ale kiedy wrócił Harry, jakby dostał kopa energetycznego i nie sposób było go uspokoić. Ciągle wygłupiał się z Harrym i nawzajem sobie dokuczali. Z pewnością sąsiedzi z dołu nie byli zachwyceni hałasami, jakie tworzyli chłopaki, kiedy ganiali się po salonie i kuchni. Z niepokojem obserwowałam, jak Dom ślizgał się w skarpetkach po podłodze wokół stołu. Na szczęście nie przyrżnął głową o jego kant ani razu, czego najbardziej się obawiałam.

W końcu, około dwudziestej drugiej Dominic zasnął w ramionach Harry'ego. Zaczęło się od tego, że Styles, zmęczony już ganianiem chłopca złapał go i odmówił puszczenia, dopóki obaj trochę nie odpoczną. Dom początkowo walczył i chciał dalej się bawić, ale już po dziesięciu minutach zasnął. Harry zaniósł go do mojego pokoju i po chwili wrócił, opadając na mebel.

- Jestem za stary na takie rzeczy - jęknął, układając się na kanapie. Powalił się na moje kolana, głowę układając na podłokietniku obok mojej ręki. Dobrze wiedziałam, czego się domagał.

- No chyba sobie żartujesz - prychnęłam.

- Crys, przez ostatnie dwie godziny ganiałem za twoim bratem. Chyba należy mi się odrobina wdzięczności - powiedział zmęczony. No cóż, miał trochę racji. Podparłam głowę na ręce, a drugą zaczęłam sunąc po jego plecach. Leżał przez chwilę, ale wkrótce podniósł się z grymasem niezadowolenia na twarzy i ściągnął z siebie koszulkę, odrzucając ją na fotel i ponownie położył się brzuchem na moich kolanach. - Jeszcze raz - polecił. Zaśmiałam się pod nosem i ponownie zaczęłam wodzić ręką po jego plecach, na co mruczał w zadowoleniu. Po jakimś czasie zgięłam lekko palce, rysując po jego plecach paznokciami. - Rób mi tak do rana. Albo i do końca życia.


Koty moje przekochane, przepraszam. Dopadł mnie jakiś wirus i wczoraj męczyłam się z najgorszą gorączką, jaką kiedykolwiek przyszło mi się zmierzyć. Serio, to była jakaś masakra... Dziś już trochę lepiej i nosiłam się z dodaniem rozdziału cały dzień, ale szczerze mówiąc nie za bardzo mi się chciało, a jak już miałam to zrobić, mój laptop został mi odebrany "bo mecz". Pffft... Jakby mnie to ruszało. Ale będąc dobrą współlokatorką użyczyłam sprzętu, który dopiero teraz został mi zwrócony, więc dodaję rozdział. I nie do końca wiem, czemu streszczam Wam historię mojego wieczoru, ale mniejsza z tym. Zgonię na chorobę i stan podgorączkowy.

Przechodząc do rzeczy, rozdział z opóźnieniem, ale jest. W ramach zadośćuczynienia kolejny postaram się dodać nieco szybciej.

No i na koniec jeszcze zaproszę na damaged goods, gdzie póki co skromna ilość rozdziałów, ale postaram się, żeby w miarę szybko się to zmieniło :).

Jeszcze raz przepraszam i liczę na przebaczenie :)

Dobranoc, Koty xx

I don't do relationships [h.s.]  [zakończone]Where stories live. Discover now