IV Przystań w Rivendell.

8 1 0
                                    

IV Przystań w Rivendell.

Elrond rozmawiał z Gandalfem, na tę chwilę ignorując Sitriel i Thorina. Krasnolud zerkał co jakiś czas na osoby przy swoim stole. Irytowała go niewiedza na temat czarnowłosej. Thorin nie był głupi, drogą dedukcji wiedział, że Gandalf i Elrond skrywają jakąś tajemnicę na temat dziewczyny, a ona sama nie chce pisnąć ani słówka w jego towarzystwie.
Irytowała go cała ta sytuacja, toteż gdy półelf wspomniał jeszcze o ojcu i dziadku czarnobrodego, nie wytrzymał i wstał od stołu, uprzednio rzucając niemiło „Przepraszam". Czarodziej zapewniał gospodarza, że nie powiedział nic złego, a że sam Thorin chodzi nabuzowany od kilku dni.

— Jak i nie całe życie — burknęła Sitriel, odprowadzając go wzorkiem.

— Czy teraz byłabyś w stanie, panno Silentmaul...? — powrócił do kilkunastu minut temu Elrond.

— Postaram się... Czemu nie jestem w Nadziemiu, czyż nie? — dziewczyna westchnęła cicho, upewniając się, że żaden krasnolud czy hobbit jej nie podsłuchują.

— Jeśli możesz — odparł władca elfów.

— Było to prawie dekadę temu. Kiedy jest się nielubianą córką króla, życie wcale nie jest takie piękne, jak może się wydawać. Błędy, które popełniałam, były karane trzy razy bardziej od tych, co popełniali moi bracia i siostry. Jako szósty potomek, można by powiedzieć, że powinnam mieć życie, jak z bajki. Nikt się tak nie pomylił jak ja sama. Pewnego dnia tydzień od mojego wygnania, byłam w smoczej stajni, niedaleko bramy do łączącego łańcucha Nadziemia ze Śródziemiem. Przesiadywałam tam, dokarmiając młode smoki, gdyż lubiłam ich towarzystwo. Tego wieczoru, po łańcuchu wdrapywał się, choć zabrzmi to niemożliwie, człowiek. Taką drogę przejść mógłby jedynie elf lub potwór o niesamowitej sile. Jednakże, wracając do głównego wątku, strażnicy bramy zazwyczaj spali pijani pod murami. Otóż w całej historii na Nadziemie próbowało się wdrapać tylko trzech elfów i jeden ork, a przynajmniej tych można było dostrzec i ostrzelać łukami. W każdym razie człowiek ten wdrapał się na wyspę. Obserwowałam go z ukrycia, nie mogąc uwierzyć własnym oczom, jak piękny on był i jak podobny do nas. Widziałam, jak uśmiechając się upadł na ziemię ze zmęczenia. Moja ciekawość przezwyciężyła. Złapałam mężczyznę i zaniosłam do małej chatki przy stajniach, do której nikt nigdy nie zaglądał. Zaopiekowałam się nim, napoiłam, wyleczyłam. Ponoć udało mu się przejść całą drogę za pomocą magicznych przedmiotów. Jak możecie się domyślić, ktoś znalazł człowieka, pod moją nieobecność. Wszczęto śledztwo, a wszystkie tropy doprowadziły do mnie. Choć człowiek, którego imienia nie pamiętam, nie pisnął słowa na mój temat, za co jestem mu wdzięczna. Jednak dużo nie dało mi jego milczenie. Za złamanie zasady najważniejszej, która brzmiała: „Żaden obcy nigdy nie postawi nogi na świętej ziemi i nie splami krwi przodków". Człowieka stracono niemalże od razu, a mnie o świcie wygnano z Nadziemia, tylko w połowie napełnionym plecakiem żywności. Ot co cała historia.

Elrond zamyślił się na chwilę, a Gandalf złapał za brodę, słysząc tę historię po raz pierwszy.
Sitriel odpowiedziała gospodarzowi jeszcze na kilka pytań, po czym jak reszta osób, udała się do własnego pokoju urządzonego w bieli i bezbarwnych kryształach. Następnego dnia spała niemalże cały dzień, ale wyszło jej to na zdrowie. Sińce pod oczami zniknęły, zadrapania poznikały, ból nóg ustał. Zwlekła się z łoża o wpół do szesnastej, uczesała włosy, robiąc po dwa małe warkoczyki po bokach i związując je z tyłu. Na krześle czekały na nią czyste, złożone w kostkę ubrania. Założyła białą suknię do kostek z ozdabianymi kryształkami rękawkami i dekoltem w serek oraz proste sandałki. Jej ubrania poszły do prania i naprawy, tak jak te reszty kompanii.
Sitriel o pustym żołądku wyszła z pokoju, kierując się do sali biesiadnej. Tam dali jej pożywne śniadanie z przetworami oraz elfim chlebem. Po posiłku spacerowała powoli białym mostem, patrząc na piękne krajobrazy doliny. Poznała się z trzema elfami, dwoma wysokimi blondynami i jedną przepiękną, długouchą szatynką. W czwórkę siedzieli razem w altance i rozmawiali o swoich przygodach, śpiewali różnorakie pieśni, jedli jagody, najzwyczajniej w świecie cieszyli się chwilą.
Gdy nastał wieczór, a księżyc wzniósł się wysoko nad doliną, Sitriel szła poboczem, schodząc okrężną drogą w dół, do płynącej rzeczki. Gdy tam dotarła, ściągnęła sandały i zmoczyła nogi w chłodnej wodzie. Przymknęła oczy z rozkoszy, wsłuchując się w szum ciepłego wiatru i lodowatych wodospadów. Wtem usłyszała szelest liści za sobą. Odwróciła się o szybko bijącym sercu, tylko po to, by zobaczyć za sobą Thorina. Ubrany był tak samo, jak wczoraj, przedwczoraj i odkąd się pamiętało.

PIERŚCIEŃ ŁOTRÓW ||the Lord of the Rings/Hobbit||Where stories live. Discover now