009

227 22 3
                                    

Zapaliłam światło w pokoju, od razu zrobiło się jaśniej. Spróbowałam bezszelestnie wyjść z pomieszczenia i pozostać niezauważoną. Tak, też się stało. Jedyną przeszkodą w moim planie ucieczki z tego strasznego miejsca, był monitoring.

Podżając po zimnych kafelkach, laboratorium myślałam o mojej przyszłości. Co będę robić, po tym, jak będę wolna? Tu byłam "bezpieczna", bo nikt nie szukałby dziewczynki odpowiedzialnej za zbrodnie w niepublicznym przedszkolu, w starym budynku elektrowni. Echo niosło się przez cały korytarz, także każdy szmer lub odgłos mógłby zostać wyłapany. Musiałam być cicho.

Przechodziłam obok wielu pomieszczeń. Niektóre z nich znałam, a niektóre, były mi zupełnie obce. Jedno z pomieszczeń przykuło mój wzrok najbardziej. Był to gabinet taty. Drzwi zostały otwarte, a po całym pokoju porozrzucane były papiery, akta i gazety. To do niego niepodobne, zawsze powtarzał nam, że porządek to podstawa. Dlatego ci, którzy nabałaganili w tęczowym pokoju, zawsze zostawali dłużej, aby posprzątać, to co stworzyli. Coś mi tu nie pasowało. Rozejrzałam się jeszcze przez chwilę po gabinecie, aż nagle usłyszałam głosy. Postarałam się wsłuchać w rozmowę.

- Brakuje nam jednej pacjentki doktorze -

- Kogo dokładnie? - spytał znajomy głos Brennera.

- Siódemki -

Nie widziałam twarzy taty, ale domyśliłam się, że nie jest już taka spokojna.

- Natychmiast wszcząć poszukiwania, a jeśli będzie to konieczne użyć przemocy -

Zamurowało mnie.

- Nie jest dobrze, nie jest dobrze - szepnęłam.

Zaczęłam pocichu biec przed siebie, otwierając mocą przeszkadzające drzwi. Nie mogą mnie złapać jeszcze nie teraz.

- Słyszę odgłosy, za mną! - krzyknął jeden z ochroniarzy.

I już miałam się schować gdy poczułam, jak spadam. Podążałam w nieznane. Nie byłam już w laboratorium, a przynajmniej tak mi sie zdawało. Widziałam ciemność i tylko ciemność. Przez moje ciało przeszły dreszcze. Uczucie spadania towarzyszyło mi dalej, gdy nagle wylądowałam na ziemi. To, co zobaczyłam teraz, zamurowało mnie.

Byłam w tęczowym pokoju, którego białe ściany teraz były całe w krwi. Na podłodze leżały martwe ciała moich braci i sióstr. Przetrwała tylko Jedenastka, która teraz celowała swoją mocą do Petera. Chciałam ją odepchnąć, ale było już za późno. Rzuciła go o ścianę, a ten przytwierdzony do niej rozpłynął się w powietrzu, zostawiając po sobie dziwną, czerwoną jak świeża krew dziurę, która od razu po tym się zatrzasnęła.

- Nie! - krzyczałam.

- Siódemko - usłyszałam, więc gwałtownie się rozglądnęłam. Mój obraz po chwili wyostrzył się oraz rozjaśnił. Oddychałam głośno i szybko. Nie wiedziałam, co się właśnie wydarzyło. Dostrzegłam jedynie to, że jestem w szpitalu. Nade mną pochylał się Peter.

- Nic ci się nie stało.. - szepnęłam. Od razu zrobiło mi się lżej na duszy.

- Jasne, że nie - odpowiedział, biorąc jej rękę, aby ją przytulić.

- Miałaś zły sen? -

Przytaknęłam głową, a po moim policzku popłynęła jedna łza.

we are lostDonde viven las historias. Descúbrelo ahora