Rozdział 45

1.7K 55 54
                                    

Nauczka na przyszłość – nie zgadzać się na żadne prośby o opiekę nad dzieckiem.

– Juliet, była mowa o jednym! – wyrzuciłam, wychodząc na dwór do kuzynki, zaraz po tym jak dwójkę jej dzieci zostawiłam z włączonym telewizorem. Od razu się nie pozabijają, prawda? – Pytałaś się, czy zajmę się Leo, nie mówiłaś nic o Rosie!

– Pisałam wiadomość, gdzie pytałam się, czy zajmiesz się małymi, odpisałaś, że tak. Zresztą, co to za różnica, jedno czy dwa. Gdyby były mniejsze, to rozumiem, ale takie duże? Nic złego im się nie stanie.

Włączyłam telefon, wchodząc przy tym na wiadomości, by pokazać dziewczynie SMS-a.

– Jest napisane "zająć się małym" nie "małymi". I owszem, to zmienia dużo. Nie jestem z nimi na co dzień, nie jestem przyzwyczajona do opieki nad czterolatkiem, a co dopiero nad dwoma!

– Proszę, ten jeden raz... – zaczęła błagalnie, stając przed furtką. – Nie mam co z nimi zrobić, a jadę do lekarza. Nie wpuszczą mnie z nimi.

Nie wierzę, że to robię.

Dobrze wiem przecież, że sobie z nimi nie poradzę.

– Niech ci będzie. Ale nie gwarantuję, że w takim samym stanie jak przywiozłaś, w takim je odbierzesz.

– Nic im nie będzie. Zresztą, one przed wpakowaniem do samochodu, a po wyjściu z niego też były w innym stanie technicznym – zażartowała, jednocześnie wchodząc do auta i zanim odjechała uchyliła jeszcze okno by dodać: Niech po prostu żyją, to jest moje jedyne wymaganie.

Szkoda tylko, że mi nie jest do śmiechu.

Wróciłam do domu, zastając w salonie walczące ze sobą bliźnięta. Chłopczyk ciągnął za włosy dziewczynki, która w rękach mocno trzymała pilot.

Skąd ja to znam, w końcu też niejednokrotnie tak robiłam z Anabelle.

Ale przez to, że warunkiem było, że miały się nie pozabijać, muszę dopilnować, by w miarę nic im się nie stało.

– Przestańcie walczyć. – Zero reakcji. – Leonard i Rosaline, natychmiast uspokójcie się – podniosłam lekko głos, na co nareszcie zareagowały. Odebrałam pilota od dziewczynki, wyłączając telewizję. – Usiądźcie. – Oboje cali zapłakani i spoceni w ciszy wykonali mój rozkaz. Ledwo odłożyłam pilot na szafce, odwracając się do nich tyłem, a znowu usłyszałam ryk. – Co jest do cholery – mruknęłam pod nosem, obracając się do nich przodem, oglądając jednocześnie, jak Rosie uderzyła Leo w głowę, za co ten uszczypnął ją w nogę.

Nie, nie ma opcji, ja sobie z nimi sama nie poradzę.

– Pięć minut ciszy – rzuciłam w ich stronę. – Ciocia musi do kogoś tylko zadzwonić, dobrze? Oboje kiwnęli głowami twierdząco. Nie odwracając się od nich, wyjęłam telefon, jednocześnie wykręcając numer do osoby, która chyba jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. – Matt, potrzebuję pomocy.

Dajesz – wyrzucił zaspany. Co się dziwić, jest ósma w sobotę, sama bym sobie pospała jeszcze z co najmniej godzinkę. Ale nie, bo Al stwierdziła pomóc innym kosztem swojego snu. I swoich nerwów, jakby nie patrzeć.

– Tak jakby załapałam się na promocję dwa w cenie jednego, i zamiast tylko syna kuzynki mającego cztery lata, dostałam jeszcze jego siostrę bliźniaczkę.

Mhm – rzucił, jednocześnie ziewając, przez co sama zaczęłam ziewać. Teraz to tym bardziej poszłabym spać. Po chwili zastanowienia dodał: – Mogę ci podesłać adresy do domów dziecka. Chyba że spróbujesz je jeszcze wcisnąć do okna życia, może się zmieszczą...

Little Bit Of Your Heart - ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz