Keep calm

44 4 0
                                    


~Wszystko w porządku? Tak bardzo się martwiłam, nie było z tobą żadnego kontaktu przez tyle czasu, już nawet myślałam czy nie pójść z tym na policję - Mari odkąd odebrałam od niej telefon zasypywała mnie pytaniami. Wcale nie miałam o to żadnych pretensji, bo w końcu jakbym nie dostała od niej przez tak długi czas znaku życia, to znając mnie popadłabym w jeszcze gorszą histerię. 

~Tak, wszystko u mnie w jak najlepszym porządku, po prostu miałam lekkie komplikacje podczas podróży tutaj - westchnęłam. 

Oczywiście, że nie zamierzałam jej nic mówić o ludziach z innej planety, którzy jeszcze kilka godzin temu popijali sobie ze mną herbatkę siedząc w salonie mojego domu. Nie zamierzałam jej również wspominać o agentach tarczy, czy mniemanej asteroidzie w znajdującej się dotąd w moim ogródku. 

~W wiadomościach mówili, że jakaś asteroida spadła na Ziemię właśnie w okolicach Denver, ja już serio tworzyłam w głowię najciemniejsze scenariusze moja droga - jej sposób mówienia był tak chaotyczny i szybki, że z ledwością rozumiałam co moja przyjaciółka pragnie mi przekazać.

~Nie martw się, serio wszystko gra. Musiałam jedynie odstawić samochód do warsztatu ponieważ przez to coś co spadło z nieba, rozwaliłam maskę - ponownie oszczędziłam jej drastycznych szczegółów ponieważ znając ją wręcz niemożliwie by wszystko wyolbrzymiła. 

~MIAŁAŚ WYPADEK?! - jej głos przybrał tak na sile, że odruchowo odsunęłam od ucha telefon.

~Spokojnie, po prostu przysnęłam i wjechałam z małą prędkością w drzewo - starałam się jak brzmieć jak najbardziej wiarygodnie.

~Zaraz przez ciebie dostanę zawału - nerwowo się zaśmiała - Dobrze, że nic ci się nie stało. Ja już muszę kończyć, bo zaraz szef się do mnie przyczepi, o to że gadam przez telefon, a ktoś przecież musi płacić czynsz- szepnęła - Papatki!

Sygnał oznaczający, że rozmówca z drugiej strony zakończył połączenie sprawił, że w końcu mogłam odetchnąć. Dzięki zniknięciu Quilla i bandy, ponownie mogłam w spokoju zająć się sobą. Nagle jak za dotknięciem magicznej różdżki całe ciało zaczęło mnie niemiłosiernie boleć. Wraz z odejściem adrenaliny przypomniałam sobie o ubytkach w zdrowiu, które zawdzięczałam jak to się okazało oślepiającemu blaskowi spadającego statku moich nowych znajomych. 

Chcąc czy nie chcąc musiałam coś ze sobą zrobić. Patrząc na moje odbicie w lustrze nad umywalką, jednogłośnie stwierdziłam, że wyglądam jak żywy trup. Dziwię się, że nikt za bardzo nie zwrócił na to uwagi w sklepie. Dość sporych rozmiarów worki pod oczami, rozcięty łuk brwiowy, który o dziwo nie potrzebował ingerencji lekarzy i zacnie wyglądające siniaki na całym ciele tylko potwierdzały prawdziwość mojego stwierdzenia. Przemywając twarz wodą reasumowałam wszystkie wątki napatoczone w ciągu tak krótkiego okresu czasu. Wręcz podskoczyłam do góry, gdy zdałam sobie sprawę, że agenci tarczy mieli wrócić tutaj niebawem po ich nową zabawkę, która tak teoretycznie nie istniała. 

Zmroziło mi krew w żyłach kiedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Byłam wręcz pewna, że wyląduje w więzieniu do końca życia za kradzież asteroidy, która nawet nie istniała. Szybko narzucając na siebie szlafrok podbiegłam w kierunku drzwi odmawiając wcześniej krótką modlitwę, w intencji dalszego bez karalnego życia. Wstrzymałam oddech gdy otworzyłam drzwi i wręcz zawyłam ze szczęścia, gdy przed nimi zamiast mundurniaków dostrzegłam Petera we własnej osobie. Nie zastanawiając wpuściłam go do środka, choć po chwili myślenia Peter Quill w moim mniemaniu powinien znajdować się daleko od tego miejsca, już nie wspominając o tym, że to co robił było niemal szczytem głupoty. Przecież mogli go złapać, choć w sumie to nie za bardzo jest moja sprawa. 

- CO TY TU ROBISZ? - pomiędzy każdym słowem dawałam duży odstęp, aby podkreślić to jak bardzo zaistniała sytuacja wybiła mnie z rytmu. 

- Nie cieszysz się na mój widok skarbie? - jak zwykle jego odpowiedź była równie idiotyczna co jego czyny i nie było w niej żadnych informacji, z których mogłabym coś wynieść.

- Nie o to mi cho....

- Nie zaprzeczyłaś - powiedział ucieszony. 

Wykurzyłam się, ta cała sytuacja nie była mi na rękę, przecież w każde chwili ktoś ze specjalnych mógłby się tu pojawić. Zasłaniając mu dłonią usta dokończyłam myśl.

- Mam nadzieję, że twoja nagła wizyta tutaj ma przynajmniej jakiś ważny powód, bo jak przyszedłeś żeby się osobiście pożegnać to przysięgam ci młody człowieku, agenci tarczy będą wynosić się stąd w trumnie - Peter delikatnie zabrał rękę z ust po czym stanowczo odparł wyciągając kamyk z kieszeni.

- Przecież nie zostawił bym cię bez kamyczka, słońce - wyciągnął z kieszeni ten sam odłamek skalny, którym kilka godzin temu Rocket zdołał uratować nasze skóry - poza tym zapomnieliśmy zabrać naszych rzeczy - podrapał się nerwowo po głowię. 

Moonage Daydream ||Strażnicy galaktyki||Where stories live. Discover now