Rozdział 6

1.4K 132 79
                                    

26 Września 2022

Minęło niemal dwa tygodnie od kiedy wrócił do domu i, mimo że czuł się o wiele lepiej, gdy nie był w pobliżu pana Stark'a i miał świadomość, że May jest zawsze obok, to czuł dziwny niepokój, że czegoś brakuje.


Lubił jak pan Scott był obok i dawał mu dziwne zabawki czy naukowe książki.


Lubił, gdy pan Barton próbował go nie raz wciągnąć w dziwne żarty lub prosił o krycie przed wściekłymi domownikami.


Lubił oglądać kreskówki rano z panią Pepper, gdy on pił kakao, a ona kawę.


Lubił pana Stark'a, a jednocześnie go przerażał...


Opatulił się mocniej kocem, ukrywając zaszklone oczy w kolanach. Nadal go uwielbiał, a jednocześnie był przerażony przebywaniem w jednym pomieszczeniu z mężczyzną i za nic w świecie nie umiał przemóc się, żeby wrócić do dawnego stanu rzeczy sprzed próby samobójczej. Zbyt bał się, że znów wszystko zepsuje, a widok rozczarowania i nienawiści w oczach pana Stark'a byłaby nie do zniesienia. Miał wrażenie również, że wszystko, co pan Stark robił było tylko grą, żeby go przekonać do siebie i dać wątłe zaufanie, które zaraz wyrwie i zdepcze jak ostatnim razem. Peter nie ufał nawet własnym emocjom, wiec jak mógł zaufać komuś innemu, gdy nie wierzył w to, co sam z siebie robił?


Słyszał jak drzwi otwierają się cicho, a powolne, lekkie kroki zbliżają się w jego kierunku. Nie była to ciocia May czy ktokolwiek kogo kojarzył w ostatnich dniach. Ciekawość była niesamowicie duża i rosła w siłę, ale nie miał chęci do podnoszenia głowy, patrzenia na intruza. Może to był ktoś, to miał zamiar go zabić? Uśmiechnął się krzywo na samą myśl. Śmierć byłaby ukojeniem wszystkiego, ale sama kostucha wyraźnie z niego kpiła i zmieniała wszystkie jego plany w niebyt.


- Jeżeli przyszłaś mnie zabić, to ostrzegam tylko, że wielu próbowało, nawet ja sam i niewiele z tego wyszło. - Mruknął pół żartobliwie. - Jak masz dobry sposób, to śmiało. Mnie ich zabrakło...


Czuł słodki zapach wanilii, cynamonu, piżmu, lilii i czegoś jeszcze, co nie umiał do końca określić. Kobieta przyklęknęła przed nim. Słyszał doskonale ruch jej kości, lekki oddech i ruch materiału. Jego zmysły od czasu wypadku były rozregulowane tak bardzo, że raz wszystko miał ustawione na maksymalnych obrotach, to zaś na znikomych. Taka huśtawka powoli doprowadzała go do obłędu i sam nie umiał wyjaśnić czemu. Słyszał dwa bicia serca, jedno tuż przed nim i drugie kilka metrów dalej. W korytarzu stał ktoś jeszcze. Po silnej woni mógł śmiało powiedzieć, że był to mężczyzna. Zmarszczył lekko brwi, gdy uświadomił sobie jaki inny zapach czuł, a którego nie umiał określić inaczej niż jednym słowem. Zima.


- Pachniecie zimą... - Podniósł nieśmiało oczy wprost w ich lustrzaną barwę. Kobieta zmarszczyła nieznacznie brwi w lekkiej konsternacji. - Była pani niedawno w zimnym kraju i cukierni. Zapach wanilii i cynamonu przebijają się pomiędzy piżmem i liliami, a do tego przeplatają z zapachem zimy. Wiem, że nie jest pani sama, ale nie rozumiem czemu druga osoba nie wchodzi. Nie chciał popatrzeć jak morduje pani nastolatka?


- Sądzisz, że jestem tu, żeby cię zabić?


"Przepraszam" to za małoWhere stories live. Discover now