Rozdział 14

82 3 0
                                    

Burza ucichła gdzieś w nocy.

Pomimo faktu, że jest prawie pewien, że TK nie ucieknie na następny lot do LA już następnego dnia, Carlosa ogarnia melancholia, gdy ogląda TK, jego niedbale narzucony płaszcz wisi rozchylony, gdy wybiega na oświetloną słoncem polane na zewnątrz chaty. Szeroki uśmiech maluje jego zwróconą ku górze twarz, gdy obraca się powoli jak słonecznik śledzący słońce.

Carlos wychodzi na taras w swoich wełnianych skarpetkach i wkłada ręce pod pachy, z ramionami przygarbionymi z zimna. Nie może powstrzymać uśmiechu, gdy TK tańczy na śniegu, a widok przegania ciążący na nim smutek. Wyraz twarzy TK jest radosny i otwarty, gdy chłonie słońce. To sprawia, że ​​wygląda młodziej, bardziej beztrosko. Może jest jedną z tych osób, które cierpią na depresję sezonową, a przedłużająca się nieobecność słońca sprawia, że ​​staje się zrzędliwą kulą smutku. Jak oburzony kotek, zbyt uparty, by prosić o pocieranie głowy. Carlos chichocze na tę myśl i kręci głową z zadowolonym westchnieniem.

"Co jest takie śmieszne?" pyta TK.

"Nic."

Przewraca oczami i wraca do chaty, jego buty skrzypią na świeżym śniegu. "To jest takie piękne."

„Tak", mówi Carlos, wpatrując się w TK, „bardzo piękne".

Coś mięknie w wyrazie twarzy TK i kopie czubkiem lewego buta po drewnianym pokładzie, gdy zatrzymuje się obok Carlosa. Jego oddech pojawia się w mglistych pióropuszach, a maleńkie chmury mgły owijają się wokół nich jak niewidzialne nici, przyciągając je bliżej, aż usta Carlosa są przyciśnięte do TK w czułym pocałunku.

Kiedy Carlos się wycofuje, TK pochyla się do przodu z jękiem, który nagle urywa się, jakby był zakłopotany tym dźwiękiem. Jest uroczy jak diabli. „Muszę dziś jechać do miasta" mówi Carlos, udając, że nie zauważa szkarłatu na policzkach TK.

„Hę?"

„Aby uzupełnić zapasy". Carlos odwraca się i otwiera przesuwane szklane drzwi. Wprowadza TK do środka z ręką na plecach TK, po czym idzie dalej, jego ciało relaksuje się w cieple chaty. „Brakuje nam świeżych warzyw i wszelkiego rodzaju wegańskiego białka".

„Och, zgadza się" - odpowiada TK. Jego ton jest lekki, ale Carlosowi nie brakuje lekkiego niepokoju w jego głosie.

„Możesz tu zostać, jeśli chcesz". Carlos podnosi kubek i wypija resztkę kawy. „Potrafię sam zrobić zakupy. Zajmie to dwie godziny, może trzy u szczytu. Wrócę na czas, żeby zrobić ci późny lunch.

"Nie!" TK wyrywa. Mruga jak sowa, jakby zaskoczony własnym wybuchem. - To znaczy nie, chcę iść z tobą. Dobrze będzie wyjść po zamknięciu tu z tobą przez pięć dni.

Carlos ściska przód swetra i kpi z urazy. „Nie podoba mi się to oświadczenie".

„Mhm", to wszystko, co mówi TK, mrugając i rzucając się tuż poza zasięg Carlosa.

Po absurdalnym pościgu wokół małego stołu w jadalni, który kończy się ramionami Carlosa owiniętymi wokół talii TK i jego językiem w gardle TK, ubierają się, by po raz pierwszy od prawie tygodnia wyjść publicznie. Jazda do najbliższego miasta trwa dłużej niż zwykle, niektóre drogi są lepiej odśnieżone niż inne, a kiedy wjeżdżają na parking pod sklepem spożywczym, Carlos jest ochrypły od śpiewania piosenek Taylor Swift pod naciskiem jego bardzo przekonującego towarzysza podróży.

„Nie wziąłem cię za fana Tay Tay", mówi TK, najwyraźniej pod wrażeniem, że Carlos zna wszystkie teksty na pamięć.

„Red był moim dżemem". Carlos mruga, wyłączając silnik. „Ale muszę jej to przyznać, nawet po tylu latach jeszcze mnie nie zawiodła".

When Snow Falls, We Listen (Tłumaczenie) **TARLOS Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz