Rozdział 8

22 3 9
                                    

DAVID PERSPECTIVE:

Od samego rana, jak tylko moje stopy zetknęły się z siedzibą mojej firmy, kroczyły po niej po wszystkich jej piętrach. Dzisiejszy poranek zaczął się stosunkowo niekorzystnie dla mnie, nie tyle co dla firmy. Kompletnie zapomniałem o raporcie dla moich kontrahentów, którym obiecałem bardziej sprawozdanie niż raport, z tego, jak przebiegło ostatnie wystąpienie na jednym z uniwersytetów.

Minęło od tego równe dwadzieścia cztery godziny, a ja powinienem to mieć na wczoraj w swojej skrzynce mailowej. Liczyłem w duchu, że Duńczycy będą na tyle wyrozumiali, że poczekają na te kilka słów jeszcze parę chwil.
Siedząc w swoim fotelu i pisząc, a raczej próbując napisać kilka słów odnośnie ostatniego dnia, ciężko mi było myśleć o czymś innym, niż o brązowych oczach, które ostatnio spotkałem. Nie pamiętam, czy kiedykolwiek w swoim życiu poznałem kogoś z tak niewątpliwie tajemniczym i pełnym smutku spojrzeniem. Być może właśnie to sprawiało, że nie potrafiłem o niej nie myśleć, nie znając nawet jej imienia. I tak, jak dobrze mi się siedziało, rozmyślając, tak szybko zostało mi to przerwane przez pukanie do moich drzwi.

- Otwarte – rzekłem, nie spuszczając wzroku z ekranu mojego laptopa.

- Szafie – usłyszałem głos Howarda z wydziału faktur i księgowości, który aktualnie po części zastępował w firmie Sam’a, który jest na chorobowym. Nie uśmiechał mi się ten obrót zdarzeń, ale nie mogłem odmówić Sam’owi.

- Howard, wejdź – uniosłem wzrok z ekranu, prostując się na swoim fotelu – nie gryzę przecież.

- Jest sprawa szefie – zamknął za sobą drzwi, podchodząc do mojego biurka.

- Usiądź może – zaproponowałem.

- Nie – wyrwał od razu – znaczy nie, bo to raczej sprawa do szefa i z szefem.

- Więc co to takiego, że nawet nie usiądziesz.

- Jakby to ująć w słowa – westchnął – Duńczycy, a raczej jeden z nich przyjechał na rozmowę z szefem.

- Że co? – uniosłem się z fotela, stając prosto na nogach.

- Nie dostali od szefa żadnego maila, ani nic, więc postanowili zawitać w Nowym Jorku.

- Słowo daje, że kiedyś tych duńskich lalusiów utopie we własnych łzach – mruknąłem – jedzie tutaj?

- Dopiero wylądował na lotnisku, więc jeszcze nie.

- Niekorzystnie jest go witać w firmie – zacząłem przebierać w myślach, co mogę wymyślić, aby uciec od tego wszystkiego – poproś Jasmin z dołu, aby zarezerwowała w „Le Bernardin” stolik dla nas za 30 minut.

- Jasne, nie ma problemu.

- Dzięki Howard, że chociaż mi o tym powiedziałeś – westchnąłem ponownie, kiedy mężczyzna opuścił mój gabinet.

Nie pozostało mi nic innego, jak ogarnięcie się i pojechanie w kierunki restauracji. Zabrałem z biurka kluczyki od auta, a zaraz potem obrałem kierunek windy. Przemknąłem szybko przez korytarz aż do recepcji, przy której siedziała wspomniana Jasmin.

- Stolik umówiony na trzynastą piętnaście.

- Dzięki Jass – walnąłem na wychodne. Niech dziewczyna myśli, że może ma u mnie względy, których nigdy i tak nie będzie.

Była to tylko i wyłącznie koleżanka mojej byłej żony. Nigdy bym jej nie wziął pod swoje skrzydła, gdyby nie to, że miała ciężką sytuację finansową, a wcześniej miała już doświadczenie w tego typu firmach. Może i miałem miękkie serce na czule historyjki, ale od rozwodu z Georgią trochę się zmieniło.

Do restauracji miałem kawałek drogi, bo moja firma znajduje się nieco po drugiej części miasta. Mój samochód zniknął w zgiełku pozostałych, wtapiając się w tłum. Nie było mi na rękę jechanie główną już zakorkowaną ulicą, dlatego szybko zmieniłem kurs na poboczne ulice, którymi dojechałem o wiele wcześniej, niż powinienem. Miałem jeszcze kwadrans na przybycie owego Duńczyka, więc na spokojnie zaparkowałem i wszedłem do restauracji.

- Pana nazwisko? – zapytał mężczyzna, przy wejściu, zapewne mając już moją rezerwację.

- Braun – odparłem.

- Stolik na ogrodzie, zapraszam za mną – wskazał ręką, w którą stronę mam iść, a zaraz potem prowadził mnie na wspomniany ogród.

Uwielbiam powietrze, a że tego dnia moje ciśnienie już zostało mocno dobite, musiałem sobie ulżyć chociaż siedzeniem przy słońcu i trawie.

- Zaraz przyniosę menu, podać Panu coś do picia?

- Dziękuję bardzo – spasowałem, bo w prawdzie nie miałem na nic ochoty.

Duńczycy mają pewnie we krwi jedzenie wszędzie, gdzie się znajdą, więc dzisiejszy lunch będę miał już za sobą. Nie musiałem długo czekać na mojego kontrahenta, który przybył dosłownie chwilę po mnie. Wstając, przywitałem go uściskiem dłoni, prosząc, aby usiadł. W między czasie podano nam menu, dając czas na zastanowienie się.

- Omar Otkins, prawa ręka Pana wspólnika.

- David Braun w całej swojej istocie – przedstawiłem się.

- Przejdźmy od razu do rzeczy.

- Jasna sprawa.

- Miał Pan mieć wykład na nowojorskiej uczelni, prawda?

- Tak, odbył się on wczoraj z rana w New York University.

- Bardzo znany uniwerek. Proszę kontynuować.

- Otóż prowadziłem wykład o biznesie i z czym to właściwie się je. Studenci słuchali, co poniektórzy nawet zapisywali co mówię. Generalnie myślę, że jest to dobry punkt dla firmy, jak i dla was kontrahentów.

- Są z tego pozytywne skutki?

- Oczywiście, naszą witrynę internetową odwiedziło przez ostatnią dobę ponad dwa tysiące nowych osób. Dostaliśmy kilka nowych zleceń od nowych firm. Wszystkie zacne.

- Czyli uniwersytet to punkt w dziesiątkę.

- Zdecydowanie, plus dobrze jest wiedzieć, że był ktoś kto Cię chętnie słuchał – myśli wróciłem do brązowookiej dziewczyny.

Zaraz przy wejściu na zewnątrz, gdzie siedzieliśmy, pojawiła się kelnerka. Zdecydowanie już gdzieś widziałem te włosy, jak i posturę. Wzrokiem skierowałem na jen twarz, widząc ten niepowtarzalny koloryt jej tęczówek.

- Można już przyjąć Państwa zamówienie? – zapytała ciszej, wyciągając notatnik i długopis.

- Poproszę befsztyk z jeżynami – odezwał się siedzący naprzeciw mnie mężczyzna.

- Befsztyk – szepnęła pod siebie, zapisując wszystko – dla Pana? – spojrzała na mnie, po chwili zdając sobie sprawę, że znów się spotykamy. Mój kącik ust delikatnie powędrował do góry, dowiadując się, że dziewczyna ma na imię Margaret. A przynajmniej tak miała na plakietce swojego uniformu.

- Dla mnie rostbef z purée z ziemniaków.

- Jasne – chrząknęła – Coś do picia? – miotała wzrokiem po mnie i po moim duńskim koledze po fachu.

- Zdecydowanie wodę.

- Państwa zamówienie będzie zrealizowane w przeciągu kwadransa – poinformowała nas zanim nas opuściła.

- Jest studentką na tym uniwerku – zagaiłem na ten temat, nie wiedząc właściwie czemu.

- Doprawdy?

- Tak, wczoraj przed wejściem wpadła na mnie. Cały wykład słuchała dość dokładnie.

- Ujmująca historia.

TWO FACESWhere stories live. Discover now