XVII. O morzu i wietrze

72 4 11
                                    

Tego dnia, Renwick, który był przyjacielem Philipa i Alfreda zaprosił ich – to znaczy braci Miltonów, Audrey i Peggy, których Renwick uznawał za swoje pokolenie – oraz Josepha Bristola na jacht. Mary także została zaproszona, ale wymówiła się wizytą u krawcowej. Siedzieli więc na żaglówce, rozkoszując się wiosennym słońcem i chłodną, morską bryzą.

Renwick był człowiekiem modnym. Równie modna była jego żona. Byli zupełnie tacy jak młodzi ludzie być powinni, niby wizytówka angielskiej klasy wyższej. Lubili sporty. Wycieczki górskie, kręgle, badminton, jeździectwo... Angażowali się w rozmaite społeczności i działalności charytatywne. Wiecznie gościli jakiś artystów w swoim domu, aby fundować ich działalność. Sami też grali na instrumentach i malowali. A wszystko to robili bez najmniejszego cienia zmęczenia. Oboje cieszyli się też wyjątkową urodą i niebywałym zdrowiem, a rodzina ich szybko się powiększała.

Sama pani Eleonor Renwick, pochodziła z rodziny Sainsburych i godnie swą krew reprezentowała. Cała familia owa – to znaczy: familia Sainsburych – zdawała się być umyślnie wyhodowana dla pochwały fizycznej doskonałości. Eleonor dla przykładu urodziła już trójkę potomstwa, bez żadnego szwanku dla swej wąskiej talii. Wszystkie kobiety z rodziny Sainsburych były wiecznym obiektem zazdrości wśród niewiast z okolicy, jako że były rosłe, o jasnej, świeżej karnacji, kobiecych figurach i niewyczerpanej żywotności.

Eleonor Renwick siedziała teraz obok męża z uprzejmym, ciepłym uśmiechem na ustach. Nic nie mówiła, tylko uśmiechała się szerzej raz na jakiś czas.

Renwick z kolei nie przestawał zachwycać się swoim jachtem:

– To inwestycja w przyszłość, w rozwój cywilizacji, w doskonałość ludzkiej myśli. Kiedy siedzę na jachcie, a ryby – te bezmyślne kawały mięsa, płyną pode mną, wtedy najbardziej czuję się królem pośród stworzenia. Jakże wysoko jesteśmy ponad nimi, tymi zwierzętami! Bo czy i nawet najmądrzejsze zwierzę choć zbliżyłoby się do zbudowania takiego jachtu, a co dopiero innych ludzkich wynalazków... Moja matka zawsze mówiła o naszym psie: „Och, jaka ta psinka mądra" i to z tego powodu, że pies ów nie sikał na dywan, tylko wyuczony był wychodzić sobie na dwór, za stodołę. Umiał też usiąść i wstać, gdy mu nakazano. Pocieszny piesek, nie ma co... ale, że mądry? Matka moja mawiała także, iż bardziej byłoby jej w smak, gdyby ludzie byli bardziej jak te pieski. Zawsze pytałem się wtedy, kto z ludzi sika na jej dywany, że chciałaby by był bardziej jak Wilczur, bo tak nazywał się nasz pies. Ona obruszała się tylko i zaraz: „Och, jak on pięknie kopie dołek w ziemi. Jakie to mądre stworzenie". Mój brat też kiedyś wykopał dołek w ziemi, żeby pochować tam jaskółkę, a matka się wściekła, że w jej ogródku, że dół kopie, a jak ktoś wpadnie! Nigdy nie miała dla nas takiej czułości jak dla tego psa. I rozumiem, pies nie jest tak tępy jak ryba, ale naprawdę nie chciałbym by ludzie się do takiego stworzenia starali upodabniać. I tak starczy nam tego zezwierzęcenia w społeczeństwie. No! Lewy foka szot luzuj. Dobrze. Schyl głowę, Ellie, skarbie. Ściągnij grota, Philipie, wychodzimy z baksztagu, chciałbym złapać dobry półwiatr.

– Nie wiem czy można złapać półwiatr. Sądziłem, że wiatr jest jeden i ten sam, tylko my się inaczej ustawiamy – rzekł Philip rozbawiony.

Przyjaciel machnął na niego tylko ręką, czując się widocznie wspaniale w roli kapitana.

– Płyniemy w kierunku tamtej wyspy, widzicie? O, dobrze, dobrze. Jest tam bardzo pięknie, prawda, Ellie? Byłem tam już z Ellie, gdyż żeglujemy razem. Polowanie jest tylko moją własną pasją, bo ona mdleje na widok krwi, ale bardzo lubi za to wodę, prawda, Ellie?

Eleonor wydała z siebie dźwięk, który był czymś pomiędzy potwierdzeniem a zaprzeczeniem.

Philip wpatrzył się w fale. Jego twarz nie wyrażała zbyt wiele, nie okazywał nigdy bowiem zanadto swych uczuć, ale wielce był rad, jako że wszystko ostatnio zdawało układać się po jego myśli. Wczoraj zaledwie, zaraz po tym jak wrócił do domu ze schadzki z Rosanną, zjawił się u niego Norman Sainsbury, przepraszając za swój upór i oświadczając, że ustępuje mu miejsca, jeśli chodzi o zabieganie o rękę panny Pakenham. Wytłumaczył to tym, iż po pierwsze – wcale mu się panna Rosanna nie podoba na tyle, aby dla niej rezygnować z przyjaźni ze swoim niemal ulubionym towarzyszem do polowań, po drugie – iż nie chce Pakenhamowej za teściową, bo to upiór z najgorszych koszmarów, po trzecie – iż właśnie poznał najpiękniejszą kobietę, jaką kiedykolwiek widział i zamierza w pełni poświęcić się staraniom o jej względy, nie chciał zdradzić jednak kim owa kobieta jest. Philip, choć kuszony nieco wizją pojedynku, również doszedł do wniosku, iż jako że honor jego nie był w żadnym stopniu publicznie naruszony, może puścić zajście to w niepamięć, ze względu na „porządek rzeczy" oraz przyjaźń łączącą go z Normanem. Sprawa została rozwiązana więc zupełnie pomyślnie i bezkrwawo.

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 05, 2022 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Bal w Brzozowym DworzeWhere stories live. Discover now