VIII. Wojna i pokój

56 9 4
                                    

Peggy z obrazu miała na sobie uroczą, białą sukienkę z błękitną wstążką i czepek na głowie. Siedziała na ławeczce i bawiła się z przechadzającym się po oparciu rudym kotem o prawdziwie lisim futrze. Świeciło słońce, za ławką był żywopłot.

Twarz Peggy miała ciepły, brzoskwiniowy odcień. Szarobłękitne oczy były bystre i roześmiane.

Audrey zaczęła malować obraz ów parę dni temu, ale teraz nie miała najmniejszej ochoty go kończyć. Po co jej malować tę paskudę?

Zeszła do pokoju jadalnego, gdzie właśnie podano śniadanie. Pani Milton kłóciła się z Peggy.

– Ależ uczyniłaś swojej siostrze wielką krzywdę... – fukała, załamując ręce.

– Na nią krzycz nie na mnie, mamo. To jej wina!

– Cóż się znowu stało? – zapytał pan Milton, wchodząc do pomieszczenia. Poprzedniego wieczora wrócił późno do domu i nie dane mu było słyszeć wczorajszej części kłótni ani sprawozdania z przebiegu spotkania u hrabiny Horwood.

– Dobrze, że jesteś, panie Milton. Ratuj nas, bo tragedia się stała – zawołała pani domu.

– Tatku... – Peggy rozpłakała się i podbiegła do ojca, obejmując jego szyję. – Wszyscy krzyczą zawsze na mnie i na Philipa i nawet czasem na Alfreda. Tylko na Audrey nikt nigdy nie krzyczy. To nie moja wina, że gapiła się całe spotkanie na nie tego kawalera co powinna... Ale pani hrabina mnie zapytała i ja jej powiedziałam, a teraz mama krzyczy na mnie od wczoraj i cały czas na mnie krzyczy, bo ona zawsze na mnie krzyczy, a to wina Audrey, ale na Audrey nikt nigdy nie krzyczy... Tatku, czy mogę wyjechać do cioci do Londynu, bo tylko tu na mnie krzyczą cały czas. A Audrey mnie w ogóle nie broni, bo ona jest okropną siostrą, a to wszystko jej wina – wychlipała, tuląc się do ojca. Audrey mogła przysiąc, że siostra posłała jej kpiące spojrzenie. Oczywiście! Ta mała paskuda była oczkiem w głowie pana Miltona i Audrey nie miała szans konkurować z nią w tej dziedzinie.

Wszyscy spojrzeli wyczekująco na pana domu. On tymczasem uspokoił nieco młodszą córkę, gładząc ją po głowie, a potem rzekł:

– Dobrze, kiedy już rozumiem, że nie jest to tragedia wymagająca wezwania pastora czy lekarza, proponuję żebyśmy zjedli śniadanie, a potem wszystko dokładnie umówimy. Tylko uspokójcie się, bo na nic się wasze nerwy nie zdadzą, a wszystkiemu na pewno zaraz zaradzimy. W ostatnim miesiącu przeszliśmy w końcu z tuzin takich „tragedii".

Pani Milton chciała oponować, ale zamilkła, gdy mąż posłał jej surowsze spojrzenie. Zasiedli do śniadania, które zjedli w większości w milczeniu. Mówił tylko Philip, który właśnie wpadł do jadalni, nie wiedząc nic o kłótni. Alfreda nie było, gdyż o świcie wyjechał do miasta.

Kiedy zjedli, pan Milton poczekał aż służąca przyniesie dzbanek kawy, a potem poprosił, by pani Milton opowiedziała o przebiegu spotkania u hrabiny Horwood. Tak też się stało.

– Teraz pójdą wieści, że panna Milton na wydaniu zakochała się w sąsiedzie. A co będzie jak usłyszy to George... Jeszcze gotów zrezygnować z niej albo posądzić ją o drwienie z jego uczuć. Może Audrey nie dostanie już żadnej propozycji małżeństwa, gdyż wszyscy będą sądzili, że zamierza wyjść za pana Bristola! A pan Bristol może poczuje się tym zachęcony i zapragnie ożenić się z naszą córką! I jak mu będziesz wtedy tłumaczył...

– Spokojnie! – uciął ten wywód pan Milton. – Po pierwsze, skąd wiadomo że George Pakenham darzy Audrey jakimiś względami, a nie jest dla niej zwyczajnie uprzejmy?

– Właśnie! – fuknęła Audrey. – Mnie się wcale nie wydaje, żeby on lubił mnie chociaż trochę. To Peggy rzekła, że jest on mną wyraźnie zainteresowany, a mama od razu wzięła to za pewność, dlatego że swatała mnie z nim od początku.

Bal w Brzozowym DworzeWhere stories live. Discover now