XIV. Bal publiczny w Durham

41 5 6
                                    

Czy lord Vance uznał bal publiczny za wydarzenie poniżej swych standardów – nie wiadomo, pewnym jest natomiast, że z tej czy innej przyczyny nie zjawił się. Angelika Sainsbury jego ulubienica, której cały miesiąc słał kwiaty, a nawet parokrotnie zjawił się osobiście w jej domu, tańcowała z różnymi panami, ale spojrzenie jej było zdystansowane, jakby wyraźnie podkreślała swój brak zainteresowania nowymi adoratorami. Niedługo zostanie panią lordową Vance, żoną dziedzica Brzozowego Dworu – szeptali ludzie.

Jedna tylko gwiazda zdołała tego wieczoru przyćmić blask Angeliki Sainsbury. Była nią młodziutka debiutantka Monique d'Arbanville, dziewczyna o szyi łabędziej, porcelanowym czole, koralowych ustach i zasłoniętych kurtynami czarnych rzęs szmaragdowych oczach. Włosy miała ciemne, upięte starannie i przystrojone rozmaitymi świecidełkami, ręce jej osłonięte były jedwabnymi rękawiczkami. Turkusowa jej suknia, wykonana z najlepszego atłasu, szeleściła lekko jak wiatr wiosenny. Czuć było od niej zapach drogiej perfumy. Chodziła i tańczyła z niewymuszonym dźwiękiem, a uśmiech jej był wręcz upajający. Jedno drgnięcie jej kobaltowych rzęs, niby trzepot kruczych skrzydeł, potrafiło zaprzeć dech w piersiach najbardziej obojętnych młodzieńców.

Po sali przeszły żarty, że panna Sainsbury celowo powstrzymała lorda Vance'a od przyjazdu na bal, aby nie poznał tej nowej piękności. Komentarze te dotarły również do Angeliki, która opuściła bal przedwcześnie z poszarzałą twarzą. W ramach solidarności, żaden z jej męskich krewnych nie zamienił słowa z panną d'Arbanville, choć niektórzy z nich – w szczególności William Sainsbury – wyglądali na bardzo z tego powodu cierpiących.

Uśmiech panny Monique był nieco kpiący, a jak wkrótce się okazało – podobne było jej nastawienie wobec kandydatów do tańca. Po tym jak zdążyła paru odprawić ze śmiechem, znacznie zmniejszyła się ilość śmiałków, którzy zwracali się do niej. Nie uznano jej jeszcze oficjalnie za źle wychowaną i pozbawioną szacunku, choć wielu co poważniejszych panów z pewnością tak już o niej mówiło. Podczas balu nad dziewczyną pieczę trzymała matka, ojciec zaś spędzał czas w otoczeniu swoich przyjaciół – prokuratorów, bankierów i generałów. Pani d'Arbanville podjudzała córkę stale do wyśmiewania towarzyszy rozmowy, którzy nie przypadli jej do gustu. Młoda panienka triumfowała – w niczym nie była tak dobra jak w ostrych jak brzytwa przytykach. Z powodu jej urody było to jednak ignorowane. Do czasu...


Audrey Milton wprowadzona została na salę balową przez starszego brata, Alfreda. Ubrana była w suknię barwy lilowej i cienkie, białe rękawiczki.

Alfred nachylił się do siostry.

– Jeśli George Pakenham zechce z tobą tańczyć, pozwolić mu czy go odprawić? – zapytał.

– Pozwól mu, Alfredzie. Jeżeli jest mną zainteresowany, zamierzam go poznać lepiej.

– Tylko nie tańcz z nim zbyt wiele, aby nie wysyłać żadnego wyraźnego przekazu innym kawalerom.

– Dobrze.

– Widziałaś Bristolów?

– Nie, jeszcze nie. Może nie przyjechali.

– A gdyby przyjechali... Sądzisz, że powinienem zatańczyć z panną...

– O nie – rzekła pospiesznie Audrey. Nie chciała by brat jej przysparzał jeszcze więcej bólu Mary. – Postaraj się nie tańczyć z nią ani nie rozmawiać.

– A dlaczego? – obruszył się Alfred, choć jego melancholijna, blada twarz nie okazywała większego poruszenia. – Czy ona żywi niechęć do mnie? Co ci takiego powiedziała?

– To nieistotne, Alfredzie. Po prostu... Może kiedyś ci objaśnię, ale teraz zaufaj mi na słowo, dobrze?

– Jak sobie życzysz, siostro. – Wzruszył ramionami.

Bal w Brzozowym DworzeWhere stories live. Discover now