I. Marzec

179 17 24
                                    

– Całkiem mnie martwi, Audrey, że nie ma tej wstążeczki w kolorze piwonii. Tak bardzo chciałam zakupić ją ostatnio, ale tatulek nie chciał mi dać pieniędzy. Teraz jednak, kiedy mam pieniądze, nie ma wstążeczki, a chciałam tak bardzo obszyć nią czepek. To znaczy, nie sama, naturalnie. Może pani Peterson obszyłaby mi ten czepek. Ale nie ma piwoniowej wstążki, więc wszystko to na marne. Ta szmaragdowa jest bardzo piękna, ale też wyrazista. Takie intensywne barwy są nieodpowiednie dla młodych dziewcząt, tak powiedziała matulka. Trzeba mi nosić więcej pasteli. Ciocia Clarie mówiła, że dobrze wyglądam w delikatnym żółtym, w stylu stłumionych kaczeńców. Wiesz jaki to kolor, Audrey, siostrunio? Audrey, słuchasz co mówię do ciebie? Audrey? – Peggy tupnęła nogą i chwyciła starszą siostrę za rękaw sukni. Podobnie jak Audrey, naturalnie umiała rozpoznawać i dobierać barwy, ale wykorzystywała to bardziej w swoim zamiłowaniu do odzieży, a nie tak jak siostra na płótnie. Była dość niska i nic nie wskazywało na to, że urośnie z wiekiem, jako że miała już prawie piętnaście lat. Posiadała ciemne, brązowe włosy i szare oczy, pogodną twarz, nieco krzywe zęby i szczupłą, gładką szyję. Na tyle martwiła się jednak krzywizną swoich zębów – która wcale nie rzucała się nazbyt w oczy – że gdy uśmiechała się, zaciskała mocno wargi, co nadawało jej nieco kpiący wyraz twarzy.

Audrey westchnęła ciężko i nieprzytomnym wzrokiem obleciała pobliskie półki. Poza nimi, w sklepie pasmanteryjnym przebywał sprzedawca i cztery klientki. W pewnym momencie jej wzrok padł na jeden z dostępnych na sprzedaż materiałów.

– Spójrz, Peggy. Delikatna, wiosenna zieleń, ale też jakby przyćmiona. Taka zupełnie pistacjowa. Jakaż piękna tkanina. Och, Peggy, zobacz jaka wspaniała w dotyku.

Peggy jęknęła z niezadowoleniem.

– Audrey, przecież wiesz dobrze, że w zieleni moja skóra ma taki żółtawy odcień, którego nie znoszę i moje włosy też wyglądają zupełnie nieodpowiednio...

– Nie, nie dla ciebie, Peggy. Myślałam o sobie. Na Bal Wiosenny w Brzozowym Dworze. Tak, zupełnie idealny kolor na Bal Wiosenny...

– I po co mi to mówisz, w takim razie? – prychnęła Peggy, która nadal nie przebolała, że nie może iść na bal z rodzicami i starszym rodzeństwem.

– Żeby zasięgnąć twojej rady, siostro. W końcu masz dobre oko do kolorów. Tak mówi ciocia Clarie.

Peggy rozpogodziła się nieco na te słowa. Przesunęła siostrę pod ścianę, chwyciła skrawek tkaniny i przyłożyła jej do szyi. Zmarszczyła brwi z miną znawcy.

– Tak – orzekła powoli, z namysłem. – To zupełnie twój kolor. Ładnie wygląda do orzechowych włosów, albo bardziej herbata z mlekiem... Twoje włosy. Taki mają kolor, herbata z mlekiem albo też nieco orzechowy. Wiesz, że ja mam oko do kolorów to wiem. Cerę masz podobną do mojej, choć jaśniejszą i nie tak żółtawą. Chociaż nie masz takiej pięknej, jasno-różowej twarzy jak panna Mary Bristol. Ale nie masz też takiej żółtej. Musisz używać tylko nieco więcej różu na policzkach i nosie. Ale masz za to ładne, szare oczy. Choć trochę za małe. Pani Cammack ma dużo ładniejsze i to błękitne. Ileż bym dała za błękitne oczy! Myślę jednakże, że jeśli zabierzesz tę żółtą szarfę to wyglądać będziesz idealnie na bal.

– Och, dziękuję, Peggy. Ale czyżby któraś z naszych sąsiadek nie miała dużo ładniejszej żółtej szarfy?

– Jak to? Przecież jestem jedyną osoba w naszej okolicy, która wygląda ładnie w żółtych barwach... i ty trochę też, ale tylko jeśli chodzi o dodatki.

Audrey pokręciła głową i podeszła do sprzedawcy. Był nim stary pan Wright o długich palcach pianisty. Jego żona, pani Wright, młodsza o piętnaście lat, była krawcową. W biznesie dopomagały im dzieci, dwóch synów i trzy córki. Pan Wright był średniego wzrostu i smukłej, jakby wątłej budowy, choć poruszał się z zadziwiającą żywotnością. Jego siwe włosy skąpymi pasmami spuszczały się na lekko guzowaty kark. Oczy zaś miał ciemnobrunatne, bardzo ciepłe, choć jakby łzawe i o czerwonawych białkach.

Bal w Brzozowym DworzeDonde viven las historias. Descúbrelo ahora