Rozdział 4- część II

Start from the beginning
                                    

Luiza

Kurwa, ojciec zlecił mi morderstwo szefa mafii. Przecież wie, że za to mnie zabiją. Nawet ja nie byłam na tyle żądna krwi, aby unicestwiać tak ważnego człowieka. Owszem torturował mnie, ale za zaspokojenie swojej chęci zemsty zostałabym zlikwidowana i to pewnie przez wielodniowe tortury. Wolałam jakoś przełknąć gorzką gorycz rozczarowania i żyć niż dać się ponieść chwilowym emocjom.

-No, dla kogo zabijałaś? Dla ojca?- był cholernie wkurwiony. Mogłam to wyczytać po jego zaciśniętej szczęce i oczach, które rzucały gromy.

Westchnęłam zrezygnowana. W co szef mnie wpakował? Jak mógł? Czułam się zdradzona. Nie sądziłam, że chciał mojej śmierci. Myślałam, że będę jego następczynią. W końcu dobrze się spisywałam. Wykonywałam wszystkie jego polecenia bez zbędnych pytań. Nigdy go nie zawiodłam. A on tak mi się odwdzięczał. Moje zrezygnowanie i początkowy smutek szybko zaczął przeradzać się we wkurzenie.

ON CHCIAŁ MOJEJ ŚMIERCI! Mój własny ojciec! Jak on mógł! Przecież nie ma nikogo oprócz mnie! Jestem jego jedyną rodziną! Dlaczego chciał to zrobić? Jak mógł? Byłam wściekła. Nie odpuszczę mu tego. Zapłaci mi za to! Dostanie to na co zasłużył. Zabije go, osobiście. Mogę nawet za to zginąć. Mam to gdzieś. On nie zasłużył, aby chodzić po tej ziemi. Wiem, że jesteśmy mafią i robimy straszne rzeczy, ale doprowadzenie do śmierci własnego dziecka to już przesada. Sama nie planowałam mieć potomstwa, ale wiem, że gdybym je miała, to na pewno nie pozwoliłabym mu zrobić krzywdy. A tu taki nóż w plecy. Pożałuje tego. Ale najpierw musiałam jakoś rozwiązać sprawę Neda, który nadal mierzył do mnie z pistoletu, zresztą jak i ja do niego.

-A co cię to kurwa obchodzi? Zabijałam i tyle. Nie twój pieprzony interes dla kogo!

-A właśnie, że mój. Bo to byli moi ludzie. I zamierzam ich pomścić.- Boże on mi nie odpuści. Widziałam tą determinację w jego spojrzeniu. Może to i lepiej. W końcu sama sobie nie poradzę- pomyślałam zrezygnowana.

-Powiem Ci, ale tylko pod jednym warunkiem.

-Jesteś pewna, że możesz stawiać jakiekolwiek warunki?- Uśmiechnął się pod nosem.

-Inaczej możesz mnie torturować czy zabić a i tak nie dowiesz się kto likwidował twoich ludzi.- Chwilę mnie obserwował w milczeniu.

-Jaki to warunek?-Pomożesz zabić mi mojego ojca.- Tamten się zaśmiał.

-A niby po co mam wywoływać wojnę?

-Bo to on zlecił mi zabójstwo twoich ludzi.- Zobaczyłam zrozumienie i gniew w jego oczach.

-Ale zrobimy to na moich warunkach. Nie chcę teraz wojny. I chcę jego teren.

-To znaczy?- Zamyślił się na chwilę, nadal mierząc mnie uważnym spojrzeniem.

-Wyjdziesz za mnie- powiedział pewnie. A ja wybuchłam śmiechem, przy okazji opuszczając broń. Już dawno mnie nikt tak nie rozbawił. Mężczyzna zaczął się do mnie zbliżać.

-Nie podchodź- warknęłam, momentalnie poważniejąc i ponownie wcelowując w niego.

-Spokojnie. Przecież wiesz, że się zgodzisz. Sama nie jesteś w stanie go zabić tak, abyś uszła z tego z życiem.

-A może mi nie zależy na życiu?- Spojrzał na mnie znacząco. No tak może i była to głupia odzywka.- Ok, ok. Ale jakby to niby miało wyglądać?- Cały czas trzymałam go na muszce.

-Opuść broń to porozmawiamy.

-A jaką mam pewność, że mnie nie zabijesz?

-Żadną. Musisz mi zaufać. Tak jak ja muszę zaufać Tobie. To zawsze działa w dwie strony.

-Nie ufam Ci.

-Ja Tobie też nie. A mimo to zgadzam się na naszą współpracę w imię wspólnego celu. To co? Chwilowy rozejm?- Zagryzłam wargę, zastanawiając się nad dalszym postępowaniem. W sumie co miałam do stracenia, najwyżej mnie zabije. Jak będę próbować zabić ojca sama to pewnie też tak to się skończy. Na jedno wychodzi.

-Ok- powiedziałam opuszczając broń. On zrobił to samo. Po czym podszedł do barku i nalał sobie whisky. – To jak ta „współpraca" miałaby wyglądać?- zapytałam robiąc cudzysłów przy słowie współpraca.

Spojrzał na mnie. Jego wzrok był cholernie zimny. Wiedziałam, że zabicie mnie nie sprawiłoby mu żadnego problemu. Gdybym nie była taka sama przestraszyłabym się nie na żarty.

-W skrócie jako córka Maggre'go jesteś uprawniona do przejęcia jego terenów. Po ślubie z Tobą i ja będę miał do nich prawo. Jako mężczyzna nawet większe niż Ty. Także, kiedy Louis w niewyjaśnionym wypadku, gdzieś zaginie to my przejmiemy jego ziemię. Gdy sytuacja się ustabilizuje pozwolę Ci odejść. Ja dostanę teren twojego ojca a ty się zemścisz. To powinno wszystkich zadowolić.

-A może ja nie chcę oddać Ci terenu, który mi się należy?- rzekłam wkurzona.

-Już sam fakt, że nie ukarzę Cię za próbę zabójstwa mnie powinien Cię satysfakcjonować. Zawsze mogę po wszystkim Cię wyeliminować, jak coś Ci nie pasuje w obecnym planie.- Spojrzał na mnie znacząco.

-A skąd mam wiedzieć, że i tak tego nie zrobisz?

-Że się powtórzę to kwestia zaufania.

-Zajebiście- mruknęłam ironicznie. Uśmiechnął się do mnie cynicznie podnosząc swój trunek do ust.

Chyba nie miałam zbyt wielkiego wyboru. Sama sobie nie poradzę. Oprócz Matta nie miałam żadnych innych osób, którym mogłam na tyle zaufać, aby ruszyli ze mną na Louisa. Szef z kolei był zawsze ostrożny. Jego dom był ściśle strzeżony, wszędzie chodził z obstawą. Nie było szans żebym sama go wyeliminowała.

-To co narzeczono, seks na przypieczętowanie naszej umowy?- powiedział po chwili milczenia brunet.

-Chyba Cię pojebało. Wracam do domu.

-Do zobaczenia- rzekł, gdy wychodziłam. Wiedział, że ma nade mną przewagę. Nie znosiłam takich sytuacji.

Wykończona ruszyłam w drogę powrotną. Wsiadając do samochodu przypomniałam sobie jak rano byłam szczęśliwa, gdy myślałam, że będę mogła się go pozbyć. A teraz miałam wyjść za niego za mąż. Życie jednak jest przewrotne. Szybko byłam w swoim mieszkaniu, gdzie od razu ruszyłam po wódkę. Musiałam się napić. Na trzeźwo nie dam rady tego przetrawić.

Sięgnęłam po telefon.

-Matt, piszesz się na picie?- spytałam, gdy chłopak odebrał.

-Zawsze.

-To przyjeżdżaj- burknęłam nalewając sobie kieliszek.

Zadzwonił dzwonek do drzwi. Podeszłam do nich z do połowy opróżnioną butelką.

-Widzę, że zaczęłaś beze mnie.- Roześmiał się mężczyzna.

-Miałam zły dzień.

-To opowiadaj- rzekł, zamykając za sobą drzwi.

-Nawet nie wiem od czego zacząć- westchnęłam.- No więc mój ojciec chcę mojej śmierci.- Matt zrobił wielkie oczy.

-Co?!-Opowiedzenie mu całej historii zajęło nam kolejne pół butelki.

-I tak to wygląda.

-Słabo- mruknął chłopak.

-Wiem, ale nie mam za bardzo wyjścia. On musi zapłacić za to co chciał mi zrobić. Nie zostawię tego bez odpowiedniej zemsty.

-Rozumiem. Wiesz, że zawsze możesz na mnie liczyć.

-Wiem- uśmiechnęłam się. Był moim jedynym przyjacielem. Nigdy mnie nie zawiódł. Tak naprawdę był dla mnie jak brat, którego nigdy nie miałam.-Dobra, ja mam na dzisiaj dość. Idę spać. A ty możesz wykończyć pozostałe butelki.- Poklepałam go po ramieniu, wstając z kanapy na której wspólnie siedzieliśmy.-

Tak zrobię- pomachał mi szklanką, a ja ruszyłam do swojego pokoju. Byłam nieźle nawalona i już obawiałam się o jutrzejszy poranek.

Złączeni umowąWhere stories live. Discover now