1. Siła wyższa

16 0 0
                                    

Powietrze było chłodne, mimo dosyć wczesnej jesieni można było wyczuć stęchliznę charakterystyczną dla gnijących już liści i gałązek, które raz po raz szeleściły pod butami przechodniów. Wydawali się oni niezwykle śpiący, jakby w transie idący do swoich miejsc pracy, których nienawidzili. Zmęczenie na ich twarzach oznaczało tylko jedno - październik. Właściwie to uroczy miesiąc, nie tak zły jak wrzesień, ale o wiele brzydszy i pełen dzieciaków nie mogących doczekać się Halloween, o Bożym Narodzeniu już nie wspominając, co było niezwykle urzekające. Potomstwo oblegającego ten świat gatunku w ekstazie, nie zdające sobie sprawy z tego, jak złe jest to miejsce.
Niekiedy doświadczenie chociażby takiej małej przyjemności przyprawia zwykłych śmiertelników o dreszcze, bardzo podobne do tych, które odczuwałam siedząc na średnio wygodnej leżance u psychologa, który z niewyjaśnionego mi jeszcze powodu chciał dowiedzieć się jak najwięcej o rozstaniu moich rodziców.
Nie pamiętałam jego nazwiska, ale imię dosyć dobrze. Paweł. Pa-weł. Był niezbyt wysokim, ale za to postawnym mężczyzną, nosił zawsze dwie inne skarpetki, które było widać spod przykrótkich wranglerów i jakichś sportowych butów. Zdecydowanie nie wyglądał jak osoba zawodowo pomagająca ludziom, przynajmniej na takiego się kreował. Jego udawane wyluzowanie i usilna chęć bycia moim "kolegą" były niekiedy bardzo irytujące. Czasem zastanawiałam się, co jego żona w nim widziała, prócz zakoli oczywiście.
- No, jak Ci minął pierwszy tydzień w szkole? - zapytał miękko, uśmiechając się przy tym zachęcająco. - Wszystko w porządku?
Zamrugałam lekko już znużona całą rozmową o mnie.
- Jest okej, matka dzwoniła w sobotę, ale nie odebrałaaaaaaaam. - Odparłam, ziewając.
Facet popatrzył się na mnie swoimi ciemnymi oczami. Nie umiałam rozróżnić źrenicy od tęczówki, a jego białek praktycznie nie było widać, przez zasłaniające oczy grube, długie rzęsy. Wyglądał w sumie jak jakiś demon z zapomnianej mitologii, ba, dam sobie uciąć lewą rękę, że ta jego żonka jest jakąś wiedźmą.
Zmarszczył brwi.
- Okej, a jak w szkole? Jakieś sprawdziany? Babka od matmy się uwzięła? - Zapytał, jakby nagle zainteresowany. Jego oczy wyrażały jednak znużenie całą tą rozmową.
- Po pierwsze - Przeciągnęłam ostatnią samogłoskę. - Skończyłam już szkołę, po drugie nie staniesz się "cool" gdy powiesz słowo "matma". - Odparłam zgryźliwie. - Wszystko okej, mogę już iść? Ojciec już płacił za wizytę.
Paweł westchnął. Momentalnie poczułam zapach palonego tytoniu.
- Napewno wszystko okej? Wiem, że strata matki, szczególnie w tym wieku, może być ciężka, zostawiła twojego tatę i ciebie dla innej rodziny. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć, Olimpio. - Przetarł rękawem bluzy pot z czoła, delikatnie się do mnie uśmiechając.
Popatrzyłam na niego tępo, przechylając głowę w prawą stronę. Mój wzrok latał pomiędzy jego brwiami, jakimś pająku w rogu pokoju i uchylonym oknie. Czy mogę na niego liczyć? No, raczej nie. Nie ufałam mu za grosz, nie potrafiłam. Przez dwa ostatnie tygodnie jedyne o czym marzyłam to o tym, żeby ludzie się ode mnie odpierdolili.
Skrzyżowałam ręce na piersi.
- Tak, wiem. Mogę już iść? Idę na imprezę, której wolałabym nie ominąć.
Mężczyzna przewrócił oczami, po czym się ze mną pożegnał.
Wychodząc z budynku, wiatr opatulił moje,  odziane tylko w sweter ciało chłodem. Jesień w pełni dokuczała prostym jednostkom, takim jak ja. Na moich plecach pojawiły się nieprzyjemne dreszcze. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą czegoś na wierzch.
- Stary chuj. - Rzuciłam pod nosem, po czym skierowałam się w stronę mojego bloku.
Włożyłam słuchawki i puściłam jakiś stary zespół rockowy, którego nie znałam. Odetchnęłam głęboko i wyciągnęłam paczkę papierosów.
Marlboro. Chyba niedługo zbankrutuję.
Gdy tylko doszłam do tylnych drzwi bloku, odpaliłam jednego, mocno się przy tym zaciągając.
Wydmuchując szarą chmurę przypomniałam sobie o moim ojcu. Dzisiaj miał mieć jakieś spotkanie z inwestorem, czyli musi wrócić całkiem późno. Prowadzenie jednej z najlepszych kancelarii w Polsce nie było łatwe robiąc to w dwie osoby, a co dopiero w pojedynkę. To dobrze, nie będzie się o nic pytał, jak terapia, jak tam się czuję i inne takie.
Będziemy zachowywać się tak jak zawsze, przecież nic się nie stało. Po prostu z dnia na dzień nasza rodzina straciła osobę, chociaż - przynajmniej u mnie - nie została pustka. Po prostu zachowywałam się, jakby matka, która zawsze zajmowała sobą całą przestrzeń, nigdy nie istniała.
Nah, on zdecydowanie gorzej przyjął odejście matki. Biedaczek, nie wychodził przez dwa dni z sypialni, pewnie spał. Teraz tylko łaził jak trup, spędzał całe dnie w pracy a mi załatwił psychologa, jakby to było co najmniej potrzebne.
Przecież sobie radzę, prawda?
Prawda?
Zgasiłam papierosa, po czym otworzyłam drzwi identyfikatorem. W chłodnym hallu z uśmiechem przywitał mnie starszy mężczyzna, portier. Wjechałam windą na 8 piętro i już miałam wyciągać klucze, gdy drzwi nagle się otworzyły, a na mnie wpadł mężczyzna w średnim wieku, w garniturze. Za nim była elegancko ubrana, starsza kobieta i jakiś drugi facet, młodszy od pierwszego, tym razem ubrany w bluzę, której kaptur narzucił na głowę i czapkę z daszkiem. Jedyne, co w nim było oficjalne to twarz i spodnie garniturowe, spod których wybijały się czarne conversy z czerwonymi sznurówkami. Nie zatnij się tą krawędzią, edgelordzie.
- Oj, przepraszam Panią najmocniej. - starszy mężczyzna wyglądał na zatroskanego - Nic się Pani nie stało?
Popatrzyłam na niego i zanim zdążyłam coś powiedzieć, odezwała się kobieta.
- Karol, zawsze Ci mówię, żebyś uważał gdzie łazisz! - parsknęła. Wyglądała na starszą od mojego ojca. Farbowała siwiznę na jasny brąz, pewnie takie właśnie włosy miała naturalnie.
Nagle zza drzwi wyłonił się mój ojciec ze zmęczonym uśmiechem. Jak na swój wiek trzymał się nieźle. Swoje czarne jak węgiel włosy zaczesał do tyłu, a rękawy koszuli były lekko podwinięte. W swoich młodzieńczych latach mógłby łamać biednym dziewczynom serca. Mimo to od liceum uganiał się za moją matką.
Podszedł do mnie i złożył szybkiego buziaka w czoło w ramach przywitania.
Podniosłam oczy i uśmiechnęłam się w stronę jego, jak i nieznajomych. Młodszy mężczyzna wyglądał jak kopia starszego, może prócz oczu, które ukazywały syberyjski chłód, gdy przeszył mnie wzrokiem. W jego błękitnych źrenicach było coś niebezpiecznego i niezrozumiałego. Spuściłam wzrok, mimo że jego oczy były cały czas skierowane na mnie. Momentalnie chciałam iść do pokoju i wsadzić głowę pod kołdrę.
- O! Widzę, że poznaliście moją córkę! Olimpia Witkowska, przyszła pani prawnik, a prywatnie urocza, młoda kobieta z bałaganem w pokoju. To ona dostała udziały mojej żony. - odparł z uśmiechem ojciec, a ja popatrzyłam jeszcze raz na domniemaną rodzinę. - Oluś, to Państwo Nowaccy, nowi udziałowcy i współpracownicy kancelarii.
Starszy mężczyzna szybko ujął moją dłoń i musnął ją ustami.
- Nowicki Karol, przykro mi, że poznaliśmy się w takich okolicznościach. - Uśmiechnął się lekko, po czym wskazał na kobietę. - To moja żona, Kamila. - Uśmiechnęła się i podała mi rękę. - A to... - Wskazał na typa spod ciemnej gwiazdy. - To mój syn.
Facet skinął głową i wymamrotał cicho swoje imię, którego nie dosłyszałam oraz nazwisko.
Jeszcze raz zostałam przez niego przejechana wzrokiem. Przeszły mnie dreszcze.
- No cóż, jeszcze raz przepraszam za męża - fajtłapę i mam nadzieję na szybkie spotkanie, najlepiej z tą młodą kobietą włącznie. - Kamila uśmiechnęła się. - Trzeba wprowadzać swoje latorośle w biznes.
Mój ojciec biernie się zgodził, po czym pożegnał każdą osobę podając sobie z nimi dłoń i mocno ściskając. Ja tylko kiwnęłam głową, nie zaprzątając sobie za bardzo głowy randomowymi ludźmi.
Weszłam za ojcem do domu, po czym zjedliśmy w ciszy obiad. Krewetki, matka ich nienawidziła. Tak samo jak tego, że ojciec nie miał krawatu, albo że zrobiłam sobie kolczyka w nosie. Moja matka żyła nienawiścią, którą na delegacjach zmieniała w pożądanie. Obrzydzała mnie jej osoba, jej pragnienie kontroli i jej chore ambicje.
- Oluś, jak było na terapii? - Z zamyślenia wyrwał mnie ojciec. - Przepraszam Cię za zamieszanie, ale państwo Nowaccy bardzo chcieli już mieć za sobą pierwsze spotkanie jako współpracownicy.
Jego wzrok był wpatrzony w talerz z jedzeniem, które z trudem przełykał.
- Było okej. - Rzuciłam krótko, kończąc swój posiłek.
Przypominając sobie o imprezie, na którą zamierzała zabrać mnie przyjaciółka, szybko opuściłam pomieszczenie udając się do łazienki.
Umyłam się i wykremowałam gładkie ciało. Moje długie, czarne włosy wyprostowałam i nałożyłam lekki makijaż. Siłowałam się 10 minut z sukienką, po czym postanowiłam założyć baggy jeansy i krótką koszulkę. Ubrałam trampki i zarzuciłam na siebie starą, skórzaną kurtkę ojca, który pożegnał mnie mówiąc, jak zjawiskowo i jednocześnie bezdomnie wyglądam. Widziałam lekki ból w jego oczach, doskonale wiedziałam, że wyglądam jak moja matka w jej młodzieńczych latach. Fakt tego lekko mnie przytłaczał. Chciałam z nim porozmawiać, ale chyba oboje nie byliśmy jeszcze gotowi. Przynajmniej nie teraz i nie w najbliższym czasie. Kochał, ba, dalej kocha ją nad życie. Ale miłość, stabilność i pieniądze nie były tym, czego chciała. Nawet jej za to nie winiłam. Winiłam za to wszechświat, siłę wyższą. Tylko czy ta siła wyższa nie zdawała się nazywać Anna Witkowska?

the beginning of the apocalypse||iamkayxoxoDonde viven las historias. Descúbrelo ahora