1. Prolog

17 0 0
                                    

ONA
  Znacie pojęcie konfliktu tragicznego? To echo tragedii, gdzie fatum kieruje ręką człowieka, a jego dusza piszczy i wije się w cierpieniu, szukając sensu pośród klęski, apokalipsy. Dramat serca i duszy, gdzie każda ścieżka dąży do rychłej tragedii. Każda z nich jest słuszna i sprawiedliwa, lecz ich realizacja, tak jak rewolucja, wymaga ofiar. Konflikt tragiczny to nie tyle starcie dobra ze złem, bo to byłoby zbyt łatwe. To głębsza, bardziej subtelna walka między równymi wartościami, które każą zmierzyć nam się z fundamentalnymi pytaniami o sens egzystencji, naturę sprawiedliwości, miłości i granice wolności. To dramat wypełniający zakamarki duszy i pozostawiają echo nawet długo po zakończeniu opowieści. To w takich chwilach jesteśmy bardziej skłonni do szeroko pojętego człowieczeństwa, ukazywania namiętności, jak i słabości. To mroczna poezja, gdzie przeznaczenie i przypadek splatają się w krwawym tańcu.

Powietrze było chłodne, mimo dosyć wczesnej jesieni można było wyczuć stęchliznę charakterystyczną dla gnijących już liści i gałązek, które raz po raz szeleściły pod butami przechodniów. Wydawali się oni niezwykle śpiący, jakby w transie idący do swoich miejsc pracy, których nienawidzili. Zmęczenie na ich twarzach oznaczało tylko jedno - październik. Właściwie to uroczy miesiąc, nie tak zły jak wrzesień, ale o wiele brzydszy i pełen dzieciaków nie mogących doczekać się Halloween, o Bożym Narodzeniu już nie wspominając, co było niezwykle urzekające. Potomstwo oblegającego ten świat gatunku w ekstazie, nie zdające sobie sprawy z tego, jak złe jest to miejsce.
Tragizmu tego świata doświadczałam właśnie siedząc na średnio wygodnej leżance u psychologa, który chciał dowiedzieć się jak najwięcej o rozstaniu moich rodziców.
Nie pamiętałam jego nazwiska, ale imię dosyć dobrze. Paweł. Pa-weł. Był niezbyt wysokim, ale za to postawnym mężczyzną, nosił zawsze dwie inne skarpetki, które było widać spod przykrótkich wranglerów i jakichś sportowych butów. Zdecydowanie nie wyglądał jak osoba zawodowo pomagająca ludziom, przynajmniej na takiego się kreował. Jego udawane wyluzowanie i usilna chęć bycia moim "kolegą" były niekiedy bardzo irytujące. Czasem zastanawiałam się, co jego żona w nim widziała, prócz zakoli oczywiście.
- No, jak Ci minął pierwszy tydzień w szkole? - zapytał miękko, uśmiechając się przy tym zachęcająco. - Wszystko w porządku?
Zamrugałam lekko już znużona całą rozmową o mnie.
- Jest okej, matka dzwoniła w sobotę, ale nie odebrałam. - Odparłam, ziewając.
Facet popatrzył się na mnie swoimi ciemnymi oczami. Nie umiałam rozróżnić źrenicy od tęczówki, a jego białek praktycznie nie było widać, przez zasłaniające oczy grube, długie rzęsy. Wyglądał w sumie jak jakiś demon z zapomnianej mitologii, ba, dam sobie uciąć lewą rękę, że ta jego żonka jest jakąś wiedźmą.
Zmarszczył brwi. - Czasem naprawdę czuję, jakbym jej nienawidziła.
- Okej, a jak w szkole? Jakieś sprawdziany? Babka od matmy się uwzięła? - Zapytał, jakby nagle zainteresowany. Jego oczy wyrażały jednak znużenie całą tą rozmową.
- Po pierwsze... - Przeciągnęłam ostatnią samogłoskę. - Skończyłam już szkołę, po drugie nie staniesz się "cool" gdy powiesz słowo "matma". - Odparłam zgryźliwie. - Wszystko okej, mogę już iść? Ojciec już płacił za wizytę.
Paweł westchnął. Momentalnie poczułam zapach palonego tytoniu.
- Napewno wszystko okej? Wiem, że strata matki, szczególnie w tym wieku, może być ciężka, zostawiła twojego tatę i ciebie dla innej rodziny. Pamiętaj, że możesz na mnie liczyć, Olimpio. Nie jesteś sama, a izolacja jest jedynie twoim mechanizmem obronnym. - Przetarł rękawem bluzy pot z czoła, delikatnie się do mnie uśmiechając.
Popatrzyłam na niego tępo, przechylając głowę w prawą stronę. Mój wzrok latał pomiędzy jego brwiami, jakimś pająku w rogu pokoju i uchylonym oknie. Czy mogę na niego liczyć? No, raczej nie. Nie ufałam mu za grosz, nie potrafiłam. Przez dwa ostatnie tygodnie jedyne o czym marzyłam to o tym, żeby ludzie się ode mnie odpierdolili.
Skrzyżowałam ręce na piersi. Z mojej piersi wydobył się długo wstrzymywany oddech.
- Tak, wiem. Mogę już iść? Idę na imprezę, której wolałabym nie ominąć.
Mężczyzna przewrócił oczami, po czym się ze mną pożegnał.
Wychodząc z budynku, wiatr opatulił moje, odziane tylko w sweter ciało chłodem. Jesień w pełni dokuczała prostym jednostkom, takim jak ja. Na moich plecach pojawiły się nieprzyjemne dreszcze. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą czegoś na wierzch.
- Stary chuj. - Rzuciłam pod nosem, po czym skierowałam się w stronę mojego bloku.
Włożyłam słuchawki i puściłam jakiś stary zespół rockowy, którego nie znałam. Odetchnęłam głęboko i wyciągnęłam paczkę papierosów.
Marlboro. Chyba niedługo zbankrutuję.
Gdy tylko doszłam do tylnych drzwi bloku, odpaliłam jednego, mocno się przy tym zaciągając.
Wydmuchując szarą chmurę przypomniałam sobie o moim ojcu. Dzisiaj miał mieć jakieś spotkanie z inwestorem, czyli musi wrócić całkiem późno. Prowadzenie jednej z najlepszych kancelarii w Polsce nie było łatwe robiąc to w dwie osoby, a co dopiero w pojedynkę. To dobrze, nie będzie się o nic pytał, jak terapia, jak tam się czuję i inne takie.
Będziemy zachowywać się tak jak zawsze, przecież nic się nie stało. Po prostu z dnia na dzień nasza rodzina straciła osobę, chociaż - przynajmniej u mnie - nie została pustka. Po prostu zachowywałam się, jakby matka, która zawsze zajmowała sobą całą przestrzeń, nigdy nie istniała. Ona wypełniała wszystko, przez co dla mężczyzny nigdy nie było miejsca. Nie mógł rozwinąć skrzydeł pod naporem mojej rodzicielki.
Zdecydowanie gorzej przyjął odejście matki. Biedaczek, nie wychodził przez dwa dni z sypialni, pewnie spał. Teraz tylko łaził jak trup, spędzał całe dnie w pracy a mi załatwił psychologa, jakby to było potrzebne.
Przecież sobie radzę, prawda?
Prawda?

APOCALYPSE||krnvbrnoscWhere stories live. Discover now