Bohater świadomy swojej fikcyjności

9 1 0
                                    


Tak naprawdę więcej chyba nie muszę dopowiadać, ale i tak dopowiem, że celem tekstu było stworzenie bohatera, który będzie wiedział, że jest tylko wytworem wyobraźni autora <33

___________________________________________________


Ten wieczór jeszcze zanim się wydarzył, nie został zaplanowany jako miłe spędzanie czasu. Oboje to rozumieliśmy i żadne z nas nie próbowało z tym walczyć. Siedzieliśmy tylko w całkowitej ciszy, otoczeni z każdej strony przez białe ściany. Od dołu zionęła ku nam biała podłoga, nad głowami zastygł biały sufit. Biały, biały, biały. Biały po prawej, biały po lewej, biały pod palcami dłoni i pod podeszwami białych butów. Cud, że nikt nie zmusił mnie do rozjaśnienia włosów. Connor prawie znikał na tle całej tej bieli.

Miał takie same blond włosy, jak w dniu, w którym widzieliśmy się ostatni raz. Kiedy stał w drzwiach wyjściowych, zerkając na mnie znad ramienia. Oczy tak samo niebieskie, wargi tak samo wąskie, ale dziś bardziej spierzchnięte. Twarz mu zbladła. Od kiedy widzieliśmy się ostatni raz, Connor zmarniał, choć niewiele się tak naprawdę zmieniło. Podkrążone oczy wyglądały na bardziej zmęczone, jednak to raczej niezwykle ludzka rzecz. Każdy się męczy. Każdy może się któregoś dnia nie wyspać, toteż zaciekle oszukiwałem się, że to wcale nie moja wina.

Connor zupełnie mógłby zniknąć na tle wszechobecnej białości, gdyby nie malował paznokci na czarno. Schudł, spowolniał. Podczas spotkania praktycznie się nie ruszał. Z trudem odróżniałem go od filarów ustawionych w rzędach za jego plecami. Tylko raz na mnie spojrzał. Rzucił mi wzrok pełen wyrzutów, do bólu przepełniony rozpaczą. Chyba chciał żyć. A ja samolubnie myślałem, że uparcie dąży do końca i że im szybciej znajdzie się w grobie, tym będzie mu lepiej.

Nie powiedział ani słowa. Większość czasu stał w jednym miejscu, wpatrzony w czubki swoich butów. Było mi z tym tylko gorzej i gorzej. Gniotło mnie w żołądku, kiedy patrzyłem na to, co się z nim stało. Przecież miałem nad tym pełną kontrolę. Zawiniłem, ale przesycony desperacją umysł kazał mi myśleć, że tak miało być. Że wszystkie zawiłości losu, które nas tu doprowadziły, były dopieszczonymi w każdym detalu intencjami kogoś ponad nami. Taka historia była nam pisana.

— To bolało, wiesz?

Wiedziałem.

Wiedziałem, że podejmując kolejne decyzje, wbijałem mu w plecy nóż ostrzejszy od poprzedniego. Że wylewając przy Connorze swoje emocje, ściągam go na dno, a do tego bezczelnie zrzucam za to winę na jego barki. Zrobiłem z niego ofiarnego kozła. Oboje łykaliśmy tabletki, ale ja kłamałem, że ćpanie dotyczy tylko Connora. Oboje zarywaliśmy noce na dławieniu się łzami, na kurczowym ściskaniu kołdry w ramionach, ale to Connor dostał miano samotnego. Oboje odpychaliśmy od siebie najbliższych, ale to Connora okrzyknięto gnojkiem. Mieliśmy za uszami dokładnie te same przewinienia, jednak ja odpychałem od siebie poczucie winy, obarczając nim niewinnego człowieka. W dodatku kłamałem. Kłamałem, próbując przez to oszukać samego siebie.

— Zabrałeś mi wszystko, co mogłoby kiedykolwiek mieć jakieś znaczenie.

— Wiem!

— I co? Nie żałujesz?

— Żałuję, kurwa. Niczego tak bardzo nie żałuję.

— Więc po cholerę brnąłeś dalej?

— Nie wiem.

Connor ruszył się chyba pierwszy raz od początku spotkania. Możliwe, że ruszał się wcześniej, ale znowu za bardzo skupiłem się na sobie, żeby go zauważyć. Odszedł ode mnie kilka kroków. Teraz stał do mnie plecami. Też nie chciałbym patrzeć sobie w oczy po tym wszystkim.

— Miałem inne opcje, Connor. — W odpowiedzi usłyszałem ciężkie westchnięcie, a potem rozwlekłą ciszę. Nie wiedziałem, co więcej powiedzieć. Przede wszystkim nie miałem odwagi.

— Nie wykorzystałeś ich.

— Wiem.

— Gdybyś nie wiedział, nie byłoby nas tu. Ty dalej miałbyś swoje życie, a ja...

— Przestań, proszę.

Znowu zamilkliśmy. Zacisnąłem pięści, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni. Spojrzałem w dół, bo patrzenie na Connora stojącego do mnie tyłem bolało najbardziej. Ktoś tak mi bliski, tak podobny do mnie, zamiast mnie zrozumieć, odwracał się. Chciał odejść, ale nigdzie nie było wyjścia. To ja nas tu uwięziłem.

— Pierdolony pisarzyna. Pierdolone teksty, pierdolone książki, pierdolone pisanie. Cały jesteś popierdolony.

Connor odwrócił się w moją stronę. Czułem na sobie wzrok jasnoniebieskich oczu, bo przecież własnymi rękoma opisałem jakie to uczucie. Trawiące dreszcze, uderzające fale chłodu. Był moim dziełem, choć na miano dzieła nie zasługiwał. Nie dlatego, że był taki, jaki był, a dlatego, że wyszedł spod moich dłoni.

— Przy następnych książkach tego nie rób.

Skinieniem głowy stworzyłem mu drzwi wyjściowe. Znowu stanął w progu, znowu spojrzał na mnie znad ramienia. Teraz miał wyjść i już nigdy nie wrócić. Historia Connora skończy się wraz z jego zniknięciem za horyzontem. Mógłbym sprawić, że wyparuje. Mógłbym sprawić, że nie pojawi się w żadnym innym moim tekście.

Ale Connorowi chciałem po prostu pozwolić odejść.

Studiuję twórcze pisanie i chcę się tym gdzieś poflexowaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz