Rozdział 1

1.3K 78 117
                                    

Wszędzie szalały płomienie, w domu Loretty nie ostała się ani jedna, sprawna deska. Wydawać by się mogło, że to niemożliwe, że gdyby nie pomoc Luisy Madrigal, Loretta byłaby teraz stertą zwęglonych kości. Zamiast tego siedziała pod kocem w objęciach swojej przyjaciółki Juliety, jedząc jej uzdrawiające ciastko, które kurowało jej rany i patrząc, jak Pepa gasi tlące się już resztki jej chaty, jak Camilo i Mirabel ganiają po ludziach, aby przynieśli co potrzebniejsze narzędzia.

Loretta nie mogła uwierzyć, że ta przepowiednia się spełniła. Zostawiła tylko żelazko, na pięć minut, a gdy wróciła ze studni z wiadrem wody... kuchnia już płonęła.

Mieszkańcy Encanto zawsze mieli serce na dłoni, ale tym razem, nawet połączeni, nie mogli nic zdziałać. Jednoznacznie stwierdzono, że dom Loretty jest nie do odbudowy. Gdyby zaczęto gasić go odrobinę wcześniej, owszem, ściany jeszcze by stały i można by było coś z nich wykrzesać. Nie wspominając o zapachu spalenizny, który utrzymywałby się w chacie bardzo długi czas, jakoś nadawałaby się do użytku.

— Loretta, mi amor — zaczęła Julieta. Była to średniego wzrostu kobieta z czarnymi włosami przeplatanymi odcieniami siwizny i brązowymi oczami. — Już po wszystkim. Tak bardzo ci współczuję...

— Muszę iść im pomóc — powiedziała martwym tonem, wstając. — Moje rany już się zagoiły. Nawarzyłam piwa, teraz czas je wypić.

Loretta miała ciemną, złocistą skórę, średniej długości smoliste, kręcone włosy, również przyprószone siwizną, i błyszczące, czarne oczy. Pomimo przeżycia już połowy wieku, grzeszyła urodą jak mało kto.

— Żartujesz sobie — żachnęła się Julieta. — Po tym, co przeżyłaś, należy ci się odpoczynek.

— Nie będę siedziała w kącie i płakała przez własną głupotę — odparła hardo, marszcząc brwi. — Tak, straciłam wszystko, cały swój dobytek. Moje poparzenia już się zagoiły, widzisz? Muszę zacząć stawać na nogi, muszę jakoś zacząć żyć!

Loretta starała się ukryć łzy wypływające spod jej powiek. Rzuciła się biegiem w kierunku ruiny jej domu, ignorując współczujące spojrzenia mieszkańców Encanto. W środku, pomiędzy dymiącymi się krokwiami, tam, gdzie kiedyś była jadalnia, stały Alma i Pepa.

Alma była szanowaną staruszką z wydatnym nosem i kilkoma starczymi plamami na twarzy, natomiast Pepa była w wieku Loretty, miała kręcone, rude włosy i zielone oczy, teraz przepełnione łzami.

— Loretto...

— Señora Madrigal, proszę odesłać tych ludzi — westchnęła Loretta, przechodząc nad połamanym krzesłem. Pepa uroniła łzy, nad jej głową pojawiła się chmura, z której zaczął lać deszcz. — Dam radę to ogarnąć. To ja nawaliłam, ja spaliłam sobie dom. Nie chcę, by ktokolwiek pomagał mi odpokutowywać moje winy.

— Loretto, to nie twoja wina, przecież o tym wiesz — powiedziała stanowczo Alma. — Wiesz, kto jest za to odpowiedzialny. Pepa, skończ, litości.

— A jeśli się na was zemści? — zapytała. Jej dolna, malinowa warga zaczęła drgać i wykrzywiać się przez wstrzymywany płacz. — Jeśli Casita upadnie...

— Nie upadnie — przerwała Alma, Pepa przestała zalewać wszystkich w pobliżu deszczem. — Nasza magia jest silna, nie do złamania. A Casita? Jest jeszcze trwalsza. I z pewnością powita nowego mieszkańca z szeroko otwartymi... eee... okiennicami.

— Co?

Coś załomotało. Kobiety odwróciły się i ujrzały Luisę z dłonią zbitą w pięść, burzącą jedną z pozostałych, jakoś stojących ścian. Była bardzo wyrośniętą nastolatką o brązowych oczach. Miała krzepę jak mało kto, Loretta nie raz widziała, jak przenosi wielkie kamienie. Jej darem, jako jednej z rodziny Madrigal, była nadprzyrodzona siła. Pepa zaś kontrolowała pogodę, a Alma, zwana przez wszystkich Abuelą, była matką wszystkich, rodzinnych darów.

Nie do przewidzenia || Bruno MadrigalWhere stories live. Discover now