Rozdział 2

876 80 207
                                    

— Antonio, nie męcz Loretty — powiedziała Pepa, wchodząc do pomieszczenia. Wzięła swojego syna na ręce i uśmiechnęła się do Loretty. — Podoba się pokój, mi amiga? — zapytała urokliwie. — Jeśli wybrała go Casita, to pewnie jest w sam raz dla ciebie... Loretto, no nie, nie płacz!

Pepa odstawiła Antonia na ziemię i rzuciła się Loretcie na szyję. Po raz kolejny skropił ją ulewny deszcz, co w pewnym sensie było konieczne, ponieważ wyglądała okropnie — była cała w popiele, miała go we włosach, jej suknia była liźnięta przez płomienie.

— Będzie już tylko lepiej...

— Nie chodzi o to — załkała, mocząc jej ramię. — Pomagacie mi, a ja... wiesz, kim jestem. Jestem częścią jego, czy tego chcę, czy nie. Nie lubię, kiedy się nade mną lituje...

— Nie litujemy się nad tobą — rzekła Pepa, pocierając jej plecy w dodającym otuchy geście — tylko pomagamy, bezinteresownie. Ty też wiele nam pomogłaś! Opiekowałaś się każdym moim dzieckiem, kiedy tylko mogłaś, byłaś przy każdym porodzie nowego pokolenia Madrigalów. Gdyby nie niefortunny ciąg zdarzeń, być może byłabyś już moją bratową. Jeśli jeszcze raz zaczniesz płakać, bo myślisz, że nie zasługujesz na dobroć, cisnę w ciebie piorunem, Loretto Torres!

Loretta zachichotała i odsunąwszy się od swej przyjaciółki, otarła wilgotne policzki. Antonio przypatrywał się im z szeroko otwartymi oczami. Wokół Pepy zerwał się wiatr.

— O nie, mamusia przecież żartowała, żadnych piorunów nie będzie — wydukała, ponownie biorąc go na ręce. — Boi się burzy, kiedyś go nastraszyłam. Nie chciałam, no — dodała szeptem, widząc pytające spojrzenie Loretty.

— Słuchajcie, chodźcie tu, musicie to zobaczyć!

Loretta i Pepa wyszły na korytarz, z którego widać było otwarty na gołe niebo hol. W drzwiach Casity gromadziło się coraz to więcej osób z pakunkami w ramionach. Abuela mówiła coś do nich, wskazując palcem w kierunku jadalni; Loretta znała rozkład domu Madrigalów jak własną kieszeń, młodzieńcze zabawy w chowanego nauczyły ją tego i owego.

— Co się dzieje? — zapytała Abueli, zszedłszy ze schodów.

— To, moja droga, ludzie dobrej woli.

— Mam dla ciebie suknię, Loretto — powiedziała jej była sąsiadka, machając jej na powitanie.

— A ja kilka ręczników! — zawołał Mariano Guzmán., a chwilę później spojrzał na Isabelę, najstarszą córkę Juliety, wzrokiem pełnym zamiłowania.

— To... dla mnie?

— No dla ciebie, głucha jesteś? — parsknął Félix, szturchając ją ramieniem. — Ludzie z Encanto mają serce na dłoni, nie wiedziałaś?

Loretta wiedziała, że Pepa ją obserwuje i że zawsze dotrzymuje obietnic, a naprawdę nie chciała chodzić z płonącą suknią.

— Dziękuję, naprawdę, ale po co tego tyle...

— Wiesz, czasem powinnaś po prostu się nie odzywać — uśmiechnęła się Julieta. Poprowadziła ją w głąb kuchni i spojrzała na nią od góry do dołu. — Loretto, cuchniesz przypalonymi kotletami. Weź kąpiel i przebierz się. Słyszałam, że Abuela chce wyprawić dziś kolację. Powinnaś się zrelaksować, myślę, że chce oficjalnie ogłosić twoje przybycie.

— Julieto, jeszcze godzinę temu myślałam, że spłonę w męczarniach — powiedziała ze zmęczeniem. — Wszystko dzieje się za szybko, ja za wami nie nadążam...

— Obawiam się, że musisz się jak najszybciej przystosować do nowego trybu życia — stwierdziła Julieta. — Jeśli to dla ciebie za dużo...

Nie do przewidzenia || Bruno MadrigalWhere stories live. Discover now