Kenma miał ochotę krzyczeć do momentu aż zedrze sobie gardło tak, że już nigdy nie będzie mógł wypowiedzieć choćby słowa. Nie, raczej chciał kogoś zasztyletować, powoli wbijając tępe narzędzie w ciało jego ofiary. A później pojawiła się jeszcze bardziej kusząca propozycja: wpaść w śnieg i umrzeć z powodu hipotermii.
Zacisnął wściekle zęby, twardym wzrokiem wpatrując się w drogę przed nim. Dawno już zgubił z pola widzenia kolegów z drużyny i właściwie nikt by nie zauważył, gdyby faktycznie położył się na grudzie śniegu i pozwolił ciału wpaść w wieczny sen.
No, prawie nikt.
— Kenma, bierz się do pracy! — poganiał Kuroo, nie odstępując go na krok.
Kenma miał ochotę na niego nasyczeć, wrzucić go do któregoś rowu albo popchnąć pod samochód i uciszyć tę jego głupią gębę. Kuroo był irytująco pełen energii i wydawał się nie być w ogóle zmęczony. W czasie, gdy młodszy chłopak już dawno się poddał i tylko przemierzał drogę przez miasto na pieszo, on cały czas truchtał obok, jakby świat zewnętrzny nie miał na niego żadnego wpływu.
Boże, pomyślał, skróćcie moje męki. Bieganie samo w sobie było okropnym doświadczeniem, którego Kenma raczej starał się unikać, ale zimą? Jego nienawiść rosła do niewyobrażalnie wysokiego poziomu. Przeklęte trening, przeklęta siatkówka i przeklęty Kuroo, który go w to wszystko wciągnął. Rano wstawał boleśnie niewyspany, czując jak wszystkie kości chcą przebić się przez warstwę zmęczonej skóry, patrzył przez okno — ciemno — potem zwlekał się i wychodził na mróz, na treningu dodatkowo się męczył, aż trudno było oddychać, a gdy wracał — znów (nadal?) ciemno. Co to za życie?
— Nie chciałbym uciekać się do rękoczynów, Kuroo — warknął przez zęby. — Ale, obawiam się, że mnie do tego zmuszasz.
Atakujący uśmiechnął się, ciągle powoli biegnąc przy jego boku.
— Co ci przeszkadza? — zapytał.
Miał ochotę prychnąć. Chciał listę w kolejności chronologicznej czy alfabetycznej?
— Nie zauważyłeś może, że w ostatnim czasie spadł nie tylko śnieg, ale również temperatura? — odparł opryskliwie.
Kuroo rozejrzał się po ulicy, jakby dopiero zauważył, że znajdowali się na dworze.
— Mogło mi to umknąć — powiedział ze śmiechem.
— Cieszę się, że się super bawisz w czasie, gdy ja z każdą minutą zbliżam się do śmierci.
— Każdy tak ma. Dosłownie — pouczył go Kuroo, czym dodatkowo go rozzłościł.
— Jest okropnie zimno — zrzędził dalej Kenma, wciskając ręce głębiej w kieszenie.
— Sądzę, że podczas biegania się rozgrzejesz i — zaczął Kuroo, ale chłopak wyciągnął do niego dłoń.
— Milcz, sprawco moich wszystkich zmartwień i problemów.
Kuroo zaśmiał się dźwięcznie, a jego śmiech odbił się echem po pustej uliczce, w którą właśnie weszli. Złapał za wyciągniętą dłoń Kenmy i przyciągnął go do siebie, wreszcie zatrzymując swój bieg. Wszedł w wąską alejkę, popychając lekko rozgrywającego tak, aby oparł się o ceglaną ścianę. Z różowych ust chłopaka wydobywała się delikatna smużka pary.
— Co robisz? — mruknął Kenma, ale w jego głosie był cień nieśmiałości i pewnego rodzaju ciepła.
— Służę pomocą w ogrzewaniu — odparł chłopak.
Dłonie Kuroo wślizgnęły się pod kurtkę młodszego, dotykając skóry na jego brzuchu. Spokojnie gładził jej strukturę, kręcąc palcami niewielkie okręgi. W tym samym czasie pocałował głęboko Kenmę, który oddał jego pocałunek, przymykając powieki. Następnie brunet zaczął całować jego twarz — miejsce pod lewym okiem, zaróżowiony, szorstki policzek, drobny nos, pieprzyk na brodzie. Następnie zniżył usta i złożył kolejny pocałunek na szyi chłopaka, odchylając miękki szalik. W tej samej chwili też ułożył dłonie na jego plecach i lekko drapał ich skórę, przesuwając dłonie z góry na dół.
Kenma westchnął cicho, gdy chłopak przygryzł płatek jego ucha, i złapał go za brodę, żeby przyciągnąć do kolejnego pocałunku. W tej chwili jednak Kuroo położył dłoń na jego ustach i uśmiechnął się przebiegle.
— Nie tak prędko — powiedział. — Wiesz, że jestem w tobie szaleńczo zakochany i nie miałbym nic przeciwko, żeby całować się z tobą nawet i na śniegu, ale jestem też twoim kapitanem.
Kenma zmarszczył brwi, patrząc się na niego gniewnie.
— Weźmiesz się teraz porządnie za trening. — Kenma chciał odciągnąć jego dłoń, by zaprotestować. — Nie chcę słuchać sprzeciwu. Weźmiesz się za trening, a do tego — powiedział, całując własny wierzch dłoni położonej na ustach młodszego. — Do tego wrócimy później.
Kenma przewrócił oczami.
— Pójdziemy do mnie — zaczął Kuroo z delikatnym uśmiechem. — Zrobię nam kąpiel, gorącą czekoladę i będziesz mógł na zmianę mnie wyzywać i całować. Co ty na to?
Odsunął dłoń. Kenma skrzyżował ramiona na piersi.
— Nie myśl sobie, że mam na to jakąś wielką ochotę, kapitanie — mruknął, akcentując ostatnie słowo i ruszył wolnym biegiem w dalszą drogę, ale Kuroo zdołał dostrzec jeszcze cień uśmiechu na jego twarzy.
Kenma musiał przyznać, że faktycznie było mu cieplej i jakby lżej na duszy. Cały czas mróz szczypał go w policzki, a stopy paliły od bólu, ale był nieco spokojniejszy. Wsłuchiwał się w biegnące obok niego kroki Kuroo, ciesząc się, mimo wszystko, że ma go u swojego boku. Nadal nie znosił zimy, ale... Ostatecznie był skłonny przeżyć ją bez zamarznięcia w śniegu.
W końcu Kuroo nie tylko ogrzewał mu chłodne od zimna ramiona i szorstkie od wiatru policzki, lecz także ciepłem głaskał jego serce.
VOCÊ ESTÁ LENDO
O smaku piernika | multifandom
Fanfic🍪jesteś jak piernik, który rozpłynął mi się na języku zimową porą 🥛miał być kalendarz, ale jestem słabym człowiekiem. widzimy się za rok!