Rozdział V

88 16 72
                                    

Ludzie od zawsze preferowali wybierać łatwiejsze rozwiązania.

Choć może się znaleźć wiele osób, które z pewnością by temu zaprzeczyło, a kilku można by podać również jako perfekcyjny przykład zaprzeczenia powyższemu stwierdzeniu, z całkowitą pewnością każdy z nas doświadczył chociażby odrobiny pokusy, by podążyć prostszą drogą. Często, wbrew ogólnemu założeniu, twierdzącym iż ów denat, kierujący się tą ścieżką jest zwyczajnie leniwy - na naszą ostateczną decyzję wpływa wiele czynników. Czynników, z których zdajemy sobie sprawę bądź czynników, o których nie mamy zielonego pojęcia.

Tak naprawdę, ludzie są zawiedzeni, smutni, rozczarowani, niecierpliwi bądź zwyczajnie w świecie zmęczeni.

I może starają się wytrwać, może i próbują przekonać samych siebie że warto, jednak zmęczenie jakie odczuwają nie znika z dnia na dzień. Przeciwnie. Z każdym kolejnym dniem, czujemy jego ciężar coraz bardziej i bardziej, samodzielnie pchając się ku pokusie aby iść na łatwiznę. Ponieważ, czy życie nie byłoby wtedy prostsze? Czy moglibyśmy zrzucić choć odrobinę tego ciężaru z pleców i na chwilę odsapnąć?

W każdym razie, to jest uczucie chęci odpuszczenia i wybrania łatwiejszej drogi.
I była to droga, która właśnie otwierała się przed Connorem, podczas gdy ten stał zdeterminowany na rozdrożu drogi, czekając aż ciernista droga uchyli swą bramę, by go powitać.

W dniu, gdy dokładnie przeglądał raporty złożone w sprawie śledztwa w jego skoku na bungee bez sprężystej liny, pojawiło się w nim nowe, znacznie mocniejsze pragnienie wejścia do jego starego domu. Nie był pewnie dlaczego, jednak im dłużej o tym myślał, tym bardziej czuł wyraźną potrzebę rozejrzenia się w tym miejscu. Wbrew temu wszystkiemu, gdy jeszcze kwadrans temu po raz pierwszy wypowiedział swoje życzenie na głos, zaczął się wahać. Miał mieszane uczucia związane z starym, zimnym budynkiem, który z dumą swego czasu nazywał własnym.

Przez krótką chwilę pojawiła się w nim wątpliwość, czy naprawdę potrzebował rozgrzebać zaszyte delikatną nicią rany, pojawiające się w jego duszy. Ostatnie dni były czymś niesamowitym i choć z pozoru mogły się zdawać one pełne nudy, różnych drażliwości i irytacji - dla Connora były one warte więcej niż ostatnie 2 lata jego życia. Nic dziwnego że nie był stuprocentowo pewien czy chce ryzykować zaprzepaszczenie tego czasu. Nawet jeśli to wszystko miałoby się okazać snem bądź jakąś niesamowitą iluzją, nie miał pewności czy chciałby to przerywać i wracać do tego ciemnego i zimnego miejsca, pełnego nieprzeniknionej samotności i bólu, wywołanego niesprawiedliwością zrządzenia losu. 

Drżąca ręka zatrzymała się kilka centymetrów nad poszarzałą klamką od drzwi, które dzieliły go od wszystkiego. Było to niczym hazard, zagra złą kartą i straci wszystko lub odwróci się i z przyklejonym do twarzy uśmiechem podda się temu wszystkiemu i odpuści. 

Brunet wziął głęboki wdech i zmusił się do opanowania drżenia, po czym nacisnął klamkę. 

Connor Bryan Anderson nigdy nie odpuszcza. 

W głębi serca wiedział że nigdy nie będzie szczęśliwy jeśli już zawsze będzie się zastanawiał czy o wszystko jest fałszywe. 

Stare, skrzypiące drzwi z dębu, nagle zdawały się być wykonane z grubej stali, sprawiając mu niemały trud w uchyleniu ich. 

Przed jego oczyma dostrzegł ciemność.

Niezbyt tym zaskoczony - w końcu nie często włączał światło gdziekolwiek poza jego pokojem, aby przyoszczędzić na rachunkach za prąd (które, swoją drogą, zdawały się drożeć z każdym miesiącem jakby wyższa cena miała sprawić że ludzie nagle staną się energooszczędni chociaż prawdę powiedziawszy, podobnie jak z podatkiem za cukier, nie wyszło) - wymacał dłonią najbliższy włącznik, którego położenie w przybliżeniu pamiętał, by po ogarnęła go jasność. 

Still Alive || D:BHWhere stories live. Discover now