1. Błąd krytyczny

Start from the beginning
                                    

— Kurwa, kurwa, kurwa — szeptał, przesuwając wzrokiem po schematach. Chwycił radio i przysunął je z powrotem do twarzy, podnosząc się ze swojego wygodnego siedziska. — Zatrzymajcie się na tym nieszczęsnym rozwidleniu! Jeżeli te cholerne mapy są dobre, to po odbiciu w prawo natkniecie się na gruzowisko albo głęboki krater! Jak tam pospadacie, to po was!

Bin wpatrywał się w urządzenie, ale to milczało, drążąc w umyśle wielką dziurę. Nie mógł uwierzyć w to, że zaprowadził ich prosto do grobu.

— Halo? Słyszycie mnie?! — Dusił przycisk, czując jak dopada go dojmujące uczucie niepokoju. — Minho, zgłoś się! Han?!

Cisza.

— Ktokolwiek! Levanter!

***

— Changbin? Cholera, Binnie! — Hyunjin od kilku minut bezowocnie wywoływał imię przyjaciela, co jakiś czas desperacko potrząsając radiem, jakby to miało je magicznie uzdrowić. — No błagam, stary! Odezwij się!

— Och, zamilcz! — ryknął Minho, wciskając mu lufę karabinu między żebra. Na tyle boleśnie, by ten głośno zawył. — Tak trudno się domyślić, że radio zdechło?!

— Chłopcy, kilka tonów ciszej, proszę.

Diana pojawiła się między nimi i z wymuszonym uśmiechem oddzieliła od siebie mężczyzn. Frustracja i nerwy rosły we wszystkich, od kiedy tylko zaczęli zagłębiać się w ruinach potężnego budynku, który jako jedyny w tej okolicy nie wyglądał, jakby miał im się zaraz zawalić na głowy. Milczenie radia paraliżowało spokojną atmosferę oddziału, a to zdarzało się naprawdę rzadko.

— To raczej wina zasięgu. — Jisung zerknął na niewielki, holograficzny ekran, który wyświetlił się nad jego nadgarstkiem. — Zeszliśmy już naprawdę głęboko pod ziemię. Opaski też go nie mają.

— Dlatego sprawdźmy to miejsce jak najszybciej i wynośmy się stąd.

Evans minęła chłopców i ruszyła przodem, nie zważając nawet na obserwującego ją kapitana. Bangchan westchnął ciężko i zerknął na resztę, po czym skinął głową i ruszył za medykiem.

Felix szedł w ciszy, zaraz za Levanter. Osłaniał tyły, uważnie przyglądając się okolicy i swoim kompanom. Od rana towarzyszyło mu bardzo złe przeczucie, którego nawet na moment nie potrafił wyrzucić z głowy. W nocy miał koszmary, więc nie spał zbyt dobrze. Rano nie potrafił wmusić w siebie nawet kanapki, a naprawdę niepodobnym do niego było udanie się na wyprawę bez porządnego śniadania. Kiedy wyruszyli już w trasę, prawie obrzygał sobie buty, ale Jisung pośpiesznie otworzył okno i pozwolił mu się po sobie do niego przeczołgać; finalnie Lee wymazał wymiotami drzwi Celera, przez co Changbin rugał go całą drogę.

Bardzo chciał zajrzeć do laboratorium. Chyba ani razu nie opuścił dystryktu bez pożegnania się z siostrą i jej błogosławieństwa w postaci uśmiechu i prostych słów: wróć cały, bracie. Zawsze pozbawiało go to jakiegokolwiek stresu i niepewności, lecz tego dnia Bangchan postanowił zupełnie nagle do niego zadzwonić i powiadomić o wcześniejszej zbiórce i wyjeździe.

— Wyglądasz, jakbyś tydzień nie spał, Lix.

Zatrzymał się. Utkwił spojrzenie w smukłej twarzy, stojącej przed nim kobiety. Medyk przyglądała mu się niespokojnie, taksując całą jego sylwetkę. Sama nie wyglądała na dobrze wypoczętą, ale to była raczej kwestia jej urody — wieczne, ciemne kręgi pod jej jasnymi oczami potrafiły zmylić każdego.

Diana Evans w gruncie rzeczy nie robiła w życiu zbyt wiele, poza wypadami za mury dystryktu jako ich wsparcie medyczne. W wolnym czasie spała, jadła albo kręciła się po Cytadeli w poszukiwaniu jakichś drobnych zajęć. Nie posiadała konkretnego przydziału, bowiem w D9 osoby z Rdzeniem Vi, kształtującym energię związaną ze zdolnościami uzdrawiającymi — zwolnione były z większości obowiązków. Mieli być zawsze wypoczęci i gotowi do ratowania innych, a takie sytuacje zdarzały się... Prawie nigdy.

◦ Blue Dawn ◦ [stray kids]Where stories live. Discover now